10 listopada obchodzimy Dzień Jeża. Z tej okazji odwiedziłam Ośrodek Rehabilitacji Dzikich Zwierząt Jeżurkowo, który znajduje się w małej, spokojnej wsi Skierdy pod Warszawą. Jak sama nazwa wskazuje, najliczniejszą grupę pacjentów stanowią tu jeże, ale ośrodek opiekuje się także innymi dzikimi zwierzętami, takimi jak wiewiórki czy zajączki. O misji i wyzwaniach związanych z prowadzeniem ośrodka rozmawiam z panem Oktawianem Szwedem, który prowadzi to wyjątkowe miejsce razem z żoną Małgorzatą.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Ośrodek Rehabilitacji Dzikich ZwierzątJeżurkowo, który działa od 2011 roku, z roku na rok staje się coraz bardziej znany. Położony w niewielkiej wsi Skierdy, tuż pod Warszawą, z małego, skromnego miejsca przekształcił się w centrum, gdzie każdego dnia ratowane jest zdrowie i życie wielu dzikich stworzeń.
Choć początkowo ośrodek działał w przerobionym garażu, teraz, po ponad dekadzie działalności, zmaga się z wyzwaniem, jakie stawia rosnąca liczba pacjentów – nie tylko jeży, ale także wiewiórek, zajączków, wydr i innych zwierząt, które wymagają opieki i troski. W rozmowie z panem Oktawianem Szwedem, właścicielem ośrodka, poznaję kulisy tej niezwykłej działalności.
Poświęcenie w imię ratowania życia zwierząt: pan Oktawian o codziennej pracy w Jeżurkowie
Pan Oktawian i jego żona poświęcili swoje życie – zarówno osobiste, jak i zawodowe, aby całkowicie oddać się opiece nad zwierzętami. Dziś każdy ich dzień to nieustanna walka o dobro podopiecznych, którzy trafiają do ośrodka. Z opowieści pana Oktawiana wyłania się obraz ogromnego poświęcenia, które towarzyszy codziennej pracy w Jeżurkowie.
– Zajmowaliśmy się księgowością, ale praca była monotonna. Zdecydowaliśmy się na to, żeby robić coś, co ma sens. Przeprowadziliśmy się z Warszawyi zaczęliśmy się zajmować zwierzętami. To było tak, jakby ktoś pchnął nas do tego, żebyśmy spróbowali. Ale nie planowaliśmy, że to będzie tak wyglądać – wspomina pan Oktawian.
– Pracujemy z żoną po 7 dni w tygodniu, po 12-14 godzin dziennie. W sumie mamy 2 godziny dziennie na życie zawodowe. Nie jeździmy na urlopy. Nie byliśmy na urlopie od 14 lat – dodaje.
Choć praca w Jeżurkowie jest pełna wyzwań, a pan Oktawian z żoną często spotykają się z trudnymi sytuacjami, to ich determinacja i pasja do ratowania zwierząt są nieocenione. To, co robią, to prawdziwe poświęcenie – zmieniają całe swoje życie, aby dać jeżom i innym dzikim zwierzętom szansę na powrót do natury.
Wszystkie te działania, leczenie, opieka, przygotowania do wypuszczenia na wolność, są możliwe dzięki współpracy z lekarzami weterynarii. Doświadczenie i wiedza z lat pracy sprawiają, że państwo Szwedowie są w stanie ratować zwierzęta, które trafiają do ośrodka.
– Współpracujemy z kliniką na Tarchominie, mamy świetnych lekarzy, którzy pomagają w trudnych przypadkach. Zawodowo nie jesteśmy lekarzami, ale uratowaliśmy już tysiące zwierząt, więc mamy ogromne doświadczenie, które pozwala nam pomóc – mówi pan Oktawian.
– Zrobiliśmy piętrowy szpital dla zwierząt, ale ma około 40-50 metrów, a teraz potrzebujemy już 200-300 na pewno. Trafia do nas coraz więcej zwierząt i tam się już dusimy. To, że mamy teraz woliery i zagrody, niewiele zmienia, bo te zwierzęta, które są leczone albo odchowywane, muszą być w pomieszczeniu zamkniętym – dodaje.
Ośrodek funkcjonuje głównie dzięki środkom uzyskanym z odpisu 1,5% podatku dochodowego oraz wsparciu darczyńców. Te fundusze pozwalają na bieżące utrzymanie placówki, leczenie i rehabilitację zwierząt. Ale pieniądze cały czas są potrzebne, m.in. na planowaną budowę szpitala na sąsiedniej działce.
– Udało nam się kupić tę działkę, która była stosunkowo tania, ponieważ biegnie nad nią linia energetyczna. Przed rozpoczęciem budowy nowego szpitala, będziemy musieli zgromadzić znaczne środki i usunąć tę linię energetyczną, co wiąże się z dodatkowymi kosztami – dodaje pan Oktawian, wskazując palcem na działkę naprzeciwko.
Nietypowa wiewiórka z Jeżurkowa – ufność, która przetrwała
Ośrodek to nie tylko jeże – choć stanowią one zdecydowaną większość pacjentów, trafiają tu także inne zwierzęta, jak wiewiórki, zajączki, lisy czy wydry. Pan Oktawian wskazuje na wolierę, w której bawią się urocze wiewiórki. Wchodzimy do środka, a jedna z nich zaczyna wspinać się po mojej nodze i beztrosko skakać po moim ramieniu. Pan Oktawian podkreśla, że w ośrodku starają się, aby zwierzęta pozostały dzikie i unikają ich oswajania, a zachowanie tej wiewiórki jest nietypowe.
– Mieliśmy setki młodych wiewiórek, ale tylko ta zachowuje się w sposób zupełnie nietypowy i nie mam pojęcia, dlaczego. Nazywa się Kolec, ponieważ został znaleziony z kolcem wbitym w szyję. Rana nie była duża, ale głęboka. Udało nam się usunąć go bezboleśnie, nawet bez znieczulania wiewiórki – mówi pan Oktawian.
To była maleńka, bardzo ufna wiewiórka. Zresztą pozostała ufna. Rana się zagoiła, a ona została odchowana na preparacie mlekozastępczym. Od niedawna zjada już stały pokarm i trafiła do starszych wiewiórek. Mimo stosunkowo małej przestrzeni, młodsze wiewiórki wzajemnie się tolerują, a to wśród tych zwierząt ważne, aby nie robiły sobie krzywdy – dodaje.
Jeżurkowo to nie tylko miejsce leczenia, ale przede wszystkim przestrzeń, gdzie zwierzętaodzyskują wolność. Przy całym zaangażowaniu w leczenie dzikich pacjentów, pan Oktawian podkreśla, że każde spotkanie z takimi stworzeniami to nie tylko wysiłek fizyczny, ale też emocjonalny.
– Mimo że po uwolnieniu zwierząt tracimy z nimi kontakt, zawsze mamy nadzieję, że poradzą sobie w dziczy. To właśnie te momenty pożegnania są dla mnie najtrudniejsze, ale i najbardziej satysfakcjonujące – mówi pan Oktawian.
Historia wzruszającego pożegnania z borsukiem
Nasuwa mi się pytanie, czy zdarzyło się, aby podczas wypuszczenia na wolność, zwierzę pożegnało się ze swoim opiekunem. Wtedy pan Szwed, ze wzruszeniem w oczach, zaczyna opowieść o pożegnaniu z młodym borsukiem o imieniu Ostróżek, który spędził w ośrodku pół roku i bardzo zżył się z mężczyzną.
– Chodziliśmy sobie po lesie, ja się trzymałem z tyłu, tak, za nim, żeby sprawdzić, czy nie będzie chciał wrócić. On cały czas wiedział, że jestem. I w pewnym momencie doszedł do wniosku, że musi mi powiedzieć, że chce tam zostać. Wrócił i się pożegnał ze mną – wspomina pan Oktawian.
– Borsuki, kiedy są bardzo rozemocjonowane, to stroszą sierść i wyglądają jak puszysta kula z malutką głową. I on w pewnym momencie nastroszył się, zrobił się cały kulisty i już było widać, że targają nim wielkie emocje. Cofnął się, podszedł do mnie i zaczął delikatnie muskać nosem moje kolano. I spojrzał tak w górę. Już wiedziałem, o co chodzi, że on się żegna ze mną w ten sposób. No i rzeczywiście odwrócił się i poszedł. Powoli ta puszystość ustępowała, już te emocje go opuściły. Zniknął w zaroślach – dodaje.
Ostróżek został wypuszczony w miejscu, gdzie żyją inne borsuki, aby miał szansę zostać przyjęty przez którąś z borsuczych kolonii. Te zwierzęta przyjmują osobniki spoza swojej rodziny, ale aby młody borsuk mógł zostać zaakceptowany, powinien być na tyle młody, by nie stanowił konkurencji dla dorosłych samców. Dlatego nadszedł czas, aby Ostróżek rozpoczął życie w swoim naturalnym środowisku, choć niezwykle trudno było się z nim pożegnać.
– Czekałem tak i czekałem na niego, bo myślałem, że jednak wróci. Chciałem mieć pewność. Nie wiem, czy chciałem mieć pewność, że nie wróci, czy chciałem mieć pewność, że wróci. Trwało to chyba ze dwie godziny. Czekałem na niego, nie wrócił – mówi pan Oktawian.
Jak poznać, że jeż potrzebuje pomocy?
Wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy, że jeże w okresie przed i po hibernacji mogą potrzebować naszej pomocy. To, że część osób twierdzi, iż nie należy dokarmiać tych zwierząt, to – jak podkreśla pan Oktawian – kompletne nieporozumienie. Wręcz przeciwnie, dokarmianie jeży w kluczowych momentach może być niezbędne, aby zapewnić im odpowiednią masę ciała, konieczną do przeżycia zimy.
– Najbezpieczniejsza jest wysokiej jakości karma dla kotów – mięsna i bezzbożowa. Podawanie mięsa powinno stanowić tylko dodatek, a nie podstawę diety, ponieważ jego nadmiar może prowadzić do problemów zdrowotnych. Pamiętajmy też, że jeże to drapieżniki i nie jedzą owoców. Wciąż wiele osób jest przekonanych, że jeże jedzą jabłka – tłumaczy pan Oktawian.
Nie oznacza to, że powinniśmy dokarmiać je cały rok. Latem jeże radzą już sobie same, gdyż w przyrodzie jest pod dostatkiem owadów, które stanowią ich główne pożywienie. Kiedy dieta tych zwierząt jest bogata i zróżnicowana, nie potrzebują dodatkowego wsparcia ze strony człowieka.
– Okresy, kiedy można dokarmiać jeże i powinno się to robić, jeśli odwiedzają nasz ogród, to wczesna wiosna, po wybudzeniu z hibernacji, chociaż wtedy woda jest najważniejsza, bo w procesie hibernacji jeż się bardzo odwadnia, a także późna jesień, tak jak teraz – podkreśla pan Oktawian.
– Jeże powinny dostawać pokarm tak długo, jak chcą. W ważnym momencie, przed hibernacją, jeże same wiedzą, kiedy są gotowe, by przestać jeść. Jeśli przestaną być dokarmiane zbyt wcześnie, mogą umrzeć z głodu, ponieważ nie zdobędą wystarczających zapasów tłuszczu, które zapewniają im przetrwanie zimy – dodaje.
Jeśli spotkamy małego jeża ważącego poniżej 500 gramów, należy skontaktować się z najbliższym ośrodkiem rehabilitacji dzikich zwierząt lub eko patrolem. Jeże o takiej wadze mają bardzo niewielkie szanse, aby przetrwać zimę. Takie osobniki powinny znaleźć się pod opieką, zanim wpadną w stan hibernacji.
Jeże, które nie są gotowe do hibernacji, mogą teraz pojawiać się nawet w ciągu dnia, gdyż starają się za wszelką cenę zebrać zapasy. Problemem jest jednak stan zwierzęcia – te, które są odwodnione, wychudzone, bądź ranne, będą wymagały interwencji. Jeśli zauważymy, że zwierzątko ma zapadnięte boki, zapadnięte oczy, jest osłabione i porusza się w sposób nienaturalny, to sygnał, że potrzebuje pomocy.
Odwodnione jeże, czołgające się na przednich łapkach, często mylone są z ofiarami wypadków komunikacyjnych. Innym wyzwaniem, z jakim borykają się jeże, są choroby skóry, takie jak grzybice czy świerzbowiec. Jeśli zauważymy u jeża pasożytyczy zmiany na skórze, musimy działać natychmiast.
Jeże mogą mieć także problemy z układem pokarmowym i infekcje, zwłaszcza kiedy są osłabione. Zwierzęta te często zmagają się z nicieniami płucnymi przenoszonymi przez ślimaki, które powodują stany zapalne, trudności w oddychaniu, a nawet śmierć. Ślimaki, będące składnikiem diety jeży, mogą przenosić jaja nicieni, które później rozwijają się w organizmach tych zwierząt.
– Chore zwierzę, z pasożytami, nawet jeśli ma odpowiednią wagę, i tak nie przeżyje hibernacji. Nie wybudzi się, albo wybudzi się tak wcześnie, że zginie w ciągu zimy – podkreśla pan Oktawian.
Jak Jeżurkowo pomaga jeżom: Ocalenie i powrót do natury
Pan Oktawian oprowadza mnie po terenie ośrodka, pokazując budki, w których śpią jeżyki. Są również zagrody przygotowane na nadchodzącą zimę, przeznaczone dla przyszłych podopiecznych. W okresie zimowym ośrodek przyjmuje najwięcej jeży – głównie są to zwierzątka wybudzone z hibernacji, które zostały wygrzebane z gniazd przez psy.
– Tutaj są jeże, młodzież tegoroczna – te, które były za małe, żeby je uwolnić w październiku. Tutaj przyrastają i same zdecydują, kiedy będą gotowe do hibernacji – mówi pan Oktawian.
Każdy jeż, który trafia do Jeżurkowa, spędza pewien czas w szpitaliku, gdzie najpierw jest obserwowany, a gdy to konieczne – leczony. Po wyleczeniu przenosi się do zewnętrznej zagrody, gdzie ma szansę odzyskać, lub nauczyć się na nowo, jak funkcjonować w dzikim środowisku. Tam żyje w warunkach kontrolowanej wolności, bez kontaktu z ludźmi, prowadząc życie typowe dla jeży.
Różnicą w porównaniu do prawdziwej wolności jest jedynie codzienne podawanie mu pokarmu oraz zapewnienie odpowiednich miejsc do spania. Ostatni etap to uwolnienie jeża. Kiedy jest w pełni gotowy, aby samodzielnie stawić czoła wyzwaniom, jakie niesie życie na wolności, wówczas opuszcza Jeżurkowo, a ośrodek pozostaje wspomnieniem – miejscem, które dało mu drugą szansę.
Jak zauważa pan Oktawian, ocieplenie klimatu jest szczególnie widoczne wśród jeży, które hibernują coraz krócej. Zmiany klimatyczne i mniejsza stabilność temperatury w zimie wpływają na ich naturalne cykle.
– Kiedy zaczynaliśmy, to pierwsze takie masowe wybudzenia mieliśmy w drugiej połowie marca, w poprzednich latach między 7 a 10 marca. A w zeszłym roku, kiedy w styczniu i lutym praktycznie nie było zimy, pierwsze wybudzenia były w ostatnim tygodniu lutego – mówi pan Oktawian.
Osierocone zwierzęta szukają ratunku u człowieka
W dalszej części oprowadzania po ośrodku pan Oktawian zatrzymuje się przy wolierze, w której siedzi mała, urocza wydra o imieniu Miodek. Zwierzątko na widok mężczyzny natychmiast reaguje radosnym ruchem i gdy ten wchodzi do woliery, przyczepia się do jego nogi, zaczynając go podgryzać.
Pan Oktawian tłumaczy, że małe wydry bawią się ze sobą nawzajem, ale ten osierocony malec nie ma towarzysza do wspólnego psocenia. Jest sam, a takie zwierzęta potrzebują interakcji. Pan Oktawian musi więc pełnić rolę zarówno opiekuna, jak i kompana do zabawy.
– Miodek jest pierwszą wydrą, która trafiła do nas sama. Wcześniej zawsze mieliśmy wydry w parach, które zajmowały się sobą nawzajem. Dzięki temu odchowywały się dużo łatwiej, nie potrzebowały zabawek, nie potrzebowały nas. Natomiast Miodek cały czas potrzebuje kontaktu, bo nie ma rodzeństwa. Jest sam – ubolewa pan Oktawian.
Wydry to zwierzęta wymagające szczególnej troski i uwagi, zwłaszcza w okresie ich odchowu. Proces ten trwa kilkanaście miesięcy, a jego finalnym etapem jest uwolnienie młodych osobników do naturalnego środowiska – jednak na tym pomoc człowieka się nie kończy.
– Wydry są jak studenci. Tutaj tylko jedzą i się bawią, a po uwolnieniu przez pierwsze tygodnie nie ogarniają niczego. To taki czas, kiedy trzeba się nimi opiekować. Wypuszczamy je w rzece, ale przez jakiś czas nadal musimy je karmić, przynosimy im ryby, by miały co jeść – tłumaczy pan Oktawian.
Właściciel ośrodka zwraca uwagę na niezwykłą ufność młodych zwierzątek w stosunku do ludzi. Większość osób nie zdaje sobie sprawy z tego, że kiedy potrzebują one pomocy, mogą szukać kontaktu z człowiekiem, co nie zawsze spotyka się z właściwym zrozumieniem.
– Mała wiewiórka może wspinać się na panią, mała wydra będzie za panią chodzić, mały lisek też. To naprawdę naturalne dla nich, że szukają pomocy u człowieka. Ludzie jednak często się boją i uważają, że te zwierzęta mogą mieć wściekliznę – tłumaczy pan Oktawian.
"To właśnie dla tych chwil warto to robić"
Na koniec rozmowy z panem Oktawianem nasunęło mi się pytanie, czy gdyby mógł cofnąć czas, podjąłby się ponownie tej niezwykle wymagającej pracy. Opieka nad dzikimi stworzeniami wymaga od niego osobistych wyrzeczeń, jednak mimo codziennych trudności i licznych poświęceń, pan Oktawian pozostaje wierny swojej misji.
– Wie pani, też chcielibyśmy gdzieś pojechać do knajpy. Od pandemii nie byliśmy w centrum Warszawy na obiedzie jakimś dobrym. Jak przez parę lat mieszka pani pod dużym miastem, stolicą całkiem dużego kraju, nie ma pani okazji nawet pójść na dobry obiad to tak trochę głupio, no. Już nie mówiąc o spotkaniach ze znajomymi, bo ich nie mamy już teraz – mówi pan Oktawian.
– Nikt nas do tego nie zmuszał, prawda? Praca jest wyjątkowo ciężka i monotonna, ale to, co mamy, do czego bardzo mało ludzi ma dostęp, to kontakt z dzikimi zwierzętami, to jest właściwie nie do przecenienia. A to, jak się uwalnia dzikie zwierzę, któremu się uratowało życie, to uczucie jest nieporównywalne z niczym. To może zrozumieć tylko ktoś, kto to zrobił. To właśnie dla tych chwil warto to robić – dodaje ze wzruszeniem.