Tak "sprzedałem" handlarzom chore krowy. Po materiale Superwizjera o "leżakach" nic się nie zmieniło

Kamil Rakosza
Wcieliłem się w hodowcę krów zainteresowanego sprzedażą chorej sztuki i zadzwoniłem do kilku skupów "leżaków" w różnych częściach kraju. To straszne, że gdybym faktycznie nim był, jeszcze dziś wieczorem wepchnąłbym do kieszeni gruby plik banknotów.
Ludzie skupujący bydło pourazowe jakoś nie przestraszyli się materiału "Superwizjera". Fot. Tomasz Waszczuk / Agencja Gazeta
Dokument "Chore bydło kupię" pokazał, jak powszechnym procederem w Polsce jest nielegalny ubój chorych krów i handel mięsem nienadającym się do spożycia przez ludzi. Zszokowani są wszyscy, począwszy od konsumentów w Polsce po ekspertów żywienia z Wielkiej Brytanii, gdzie również mogła trafić wołowina z podrobioną pieczątką.

– Jeśli jest dowód na to, że jakaś część tego mięsa wyjechała z Polski, istnieje poważne niebezpieczeństwo dla zdrowia Europejczyków, wymagające zaangażowania odpowiednich służb z całej Europy – alarmuje profesor bezpieczeństwa żywienia na Queen's University w Belfaście Chris Elliot w rozmowie z "The Guardian". Można pomyśleć, że reakcja mediów wywoła poważne zmiany w pracy ubojni krów. Że przynajmniej osoby skupujące "leżaki" zaczną drżeć przed reperkusjami ze strony służb.


Nic bardziej mylnego, dwa dni po prezentacji materiału "Superwizjera" ludzie odpowiedzialni za skup bydła pourazowego śmieją się w twarz dziennikarzom i konsumentom mięsa, pewnie wyjeżdżając po kolejne sztuki. Sprawdziłem to, wcielając się w hodowcę, który liczy na pozbycie się niepotrzebnego "złomu".

"Jeszcze mnie nie zamknęli"
Zadzwoniłem do sześciu osób, oferujących skup bydła pourazowego. Ich numery bez trudu znalazłem w trzech różnych serwisach z ogłoszeniami – OLX, Lento, Sprzedambyka.pl. Każdy z potencjalnych nabywców dostał ode mnie podobną historię:

Tak sprzedawałem swojego "leżaka"

Leży u mnie jedna sztuka, może byście po nią podjechali? Chora jest, na witaminy wydałem już mnóstwo pieniędzy, na weterynarza już nie mam siły płacić. To mleczna, rasa holsztyn, po tych chorobach to ona już niecałe 600 kg waży. Ile możecie za nią dać? – pytałem skupujących "leżaki".

"Superwizjer" pokazał historię ubojni w woj. mazowieckim, jednak problem dotyczy całej Polski. Moi rozmówcy pochodzili z różnych stron kraju, czego mogłem dowiedzieć się z treści przeczytanych ogłoszeń. Żaden z nich nie odmówił mi "pomocy" w rozwiązaniu mojego "problemu". Pierwszy kierowca działa na obszarze Wielkopolski.
Podobnych ogłoszeń można znaleźć całkiem sporo.Screen ze strony sprzedambyka.pl
– Jeżdżę, jeszcze mnie nie zamknęli, no ale do***ali się grubo – komentuje reportaż TVN 24. – Z ubojni to ja mam do pana ze 150 km, mnie to się to średnio opłaca wyjeżdżać. Mogę ją zabrać, ale tylko za "wymeldowanie" – proponuje.

To "wymeldowanie" oznacza, że pan przyjeżdża po chorą krowę i zabiera ją zupełnie bezpłatnie, zwalniając klatkę dla kolejnej sztuki. Umówiliśmy się, że zadzwonię do niego. Biznes jednak nie może czekać, mężczyzna sam zatelefonował do mnie wcześniej, składając nową propozycję.

– Pan dzwoniłeś do mnie z jakąś sztuką do zabrania, nie? Ja będę w okolicy, bo mam przyjechać po sztukę pod K***. Niech się pan zastanowi i napisze SMS-a, bo ja tam później nie będę specjalnie jechał prawie 200 km do pana. Wyślij pan ten adres, to zajadę, pogadamy, nie musisz pan jej od razu sprzedawać, jak nie będzie pasować, nie? – zachęca. Dla skupującego, który uprawia proceder skupowania "leżaków", taki wyjazd to czysty zysk. Większość z nich wycenia krowę "na oko", oceniając jej stan i wygląd. Kilkaset złotych wydanych na "złom" zwraca się z nadwyżką. Każdy kilogram mięsa wyprodukowanego z chorego bydła to dwa złote więcej w kieszeni właściciela ubojni. Na "zdrowej" wołowinie można zarobić znacznie mniej, bo tylko 30 groszy za kilogram.

"Skąd jesteś, kierowniku?"
W ogłoszeniu kolejnego skupującego pojawiła się wzmianka o woj. świętokrzyskim, dlatego tym razem postanowiłem przedstawić się jako rolnik z Chęcin, który usilnie stara się pozbyć pourazowego bydła. Pan, który odebrał, był jeszcze bardzo zaspany, jednak po kumplowsku zdradził, w jaki sposób przebiega transakcja.

– A skąd jesteś kierowniku? Bo my jeździmy tylko w woj. mazowieckim. Mówisz, że mleczną masz misiu kolorowy, tak? To z ceną dogadamy się na miejscu, nie płacimy od kilograma tylko po prostu "z oka" – 500, 600, 1000 zł za "leżaka". Dogadamy się – zapewnia.

Choć na początku zapewnił mnie, że odbiera bydło jedynie w rejonie Mazowsza, skupujący wypytał mnie później o powód choroby krowy ("ocieliła się, duży cielak był, to się miednica nie zrosła dobrze") i poprosił o telefon w późniejszych godzinach.

"Dajemy 1000 zł"
Pozostałe rozmowy ze skupującymi z Mazowsza, Lubelszczyzny, Małopolski i Podkarpacia trwały krótko, ale były bardzo konkretne. – Możemy podjechać, proszę tylko podać miejscowość. Za taką krowę dajemy koło 1000 złotych. Proszę dzwonić – usłyszałem.

– Muszę najpierw zobaczyć tę sztukę, dopiero wtedy panu powiem cenę. Niech pan podeśle adres SMS-em to podskoczymy – proszą ci bardziej powściągliwi.
"Kupię bydło każdej kondycji".Screen ze strony Lento
Nikt z szóstki moich rozmówców nie rozłączył się, ani tym bardziej nie rzucił w popłochu słuchawką. Co więcej, żaden ze skupujących nie prosił o dyskrecję, umawianie się po tajniacku czy choćby najmniejsze zachowanie pozorów. Wszyscy otwarcie zapewniali mnie o swojej gotowości do odbioru "leżaka".

– Jeździmy, jeździmy. Płacimy w zależności od tego, jak wygląda sztuka. Jak będziemy u pana to zobaczymy, ocenimy. Najlepiej pogadać na miejscu – twierdzi skupujący z ogłoszenia w serwisie Lento.

– A TVN-u się nie boicie? – pytam w żartobliwym tonie.

– (śmiech) Nic się nie znają, a mącą. Taka prawda – odpowiada głos w słuchawce.