Był ostatnią nadzieją dla alianckich żołnierzy otoczonych przez niemiecki oddział. Wkrótce po starcie został postrzelony, a i tak dostarczył wiadomość z wołaniem o pomoc. Oto niezwykła historia Zaginionego Batalionu i gołębia Cher Amie`go.
Reklama.
Reklama.
Cher Ami był jednym z 600 gołębi pocztowych zrekrutowanych przez amerykańską armię w czasie I wojny światowej. Ptaki były skuteczniejsze od łączności radiowej, ponieważ były mniejsze i lżejsze. Wykorzystując gołębie, żołnierze nie musi rozkładać dużej i zawodnej aparatury.
Zdarzało się jednak, że ptaki ginęły na polu walki. Niemców szklono zarówno w ich wykrywaniu, jak i zabijaniu za pomocą morderczych karabinów MG 08, które wypluwały z siebie do 500 pocisków na minutę. Jedna z najbardziej dramatycznych rzezi gołębi i ludzi miała miejsce podczas ofensywy Meuse-Argonne we Francji.
2 października 1918 roku amerykańscy żołnierze z 77. Dywizji Piechoty nieopatrznie weszli w głąb Lasu Argońskiego, gdzie czekała na nich niemiecka zasadzka. 500 alianckich żołnierzy zostało otoczonych, odciętych od posiłków i zaopatrzenia. Na miejscu nie było łączności radiowej. Jedynym sposobem na wezwanie pomocy było wysłanie gołębia.
Wydawało się, że nie może być gorzej, kiedy amerykańska ciężka artyleria przypadkowo zaczęła bombardować pozycję Zaginionego Batalionu, czyli żołnierzy z 77. Dywizji. Zginęło wówczas ponad 30 żołnierzy, którzy utrzymywali linię frontu. Oprócz nich śmierć poniosły prawie wszystkie gołębie. Został tylko jeden, Cher Ami.
Dowodzący Zaginionym Batalionem major Charles White Whittlesey zdecydował o wysłaniu Cher Ami`ego do pobliskiej bazy. Do nóżki przypiął mu wiadomość z wołaniem o pomoc: "Jesteśmy wzdłuż drogi równoległej do 276,4. Nasza własna artyleria zrzuca na nas bomby. Na litość boską, przestańcie" – brzmiała notatka.
Dzielny ptak wzbił się w powietrze i finezyjnie unikał niemieckich kul, jednak jego szczęście nie trwało zbyt długo. Gołąb Cher Ami został postrzelony zaledwie kilka metrów od żołnierskiej kryjówki. Bezradni żołnierze z trudem patrzyli, jak ich ostatnia nadzieja pada na ziemię.
Wtedy, ku ich zdziwieniu, ptak wstał, otrząsnął się, po czym ponownie wzbił się w powietrze, by wypełnić swoją misję. Krwawiący, ciężko ranny pokonał dystans ponad 40 km w niespełna 30 minut. Jego noga zwisała na ścięgnie, brakowało mu jednego oka. Po przekazaniu wiadomości trafił w ręce amerykańskich medyków.
Tymczasem, zgodnie z planem, pociski aliantów zaczęły spadać na niemieckich żołnierzy. Pierwszego dnia bombardowania zginęło ok. 300 pruskich wojaków. Żołnierze z Zaginionego Batalionu odzyskali wolność.
Zwierzę za ocalenie wojaków z 77. Dywizji Piechoty zostało odznaczone Krzyżem Wojskowym – jednym z najwyższych odznaczeń bojowych we Francji. Generał John Pershing, dowódca Amerykańskich Sił Spedycyjnych powiedział wtedy, że "nie wie, jak Stany Zjednoczone odwdzięczą się temu zwierzęciu".
Po wojnie gołąb Cher Ami wrócił do USA pod opieką swojego trenera kapitana Johna Carneya. Władze Stanów Zjednoczonych przygotowały dla niego drewnianą protezę, dzięki której mógł stać i chodzić. Gdy zwierzę doszło do zdrowia, zostało poddane repatriacjom wojennym. Niestety nie pożyło zbyt długo.
Bohaterski gołąb zmarł 13 czerwca 1919 roku w Fort Monmouth w stanie New Jersey. Jego zwłoki spreparowano. Obecnie są wystawiane w Narodowym Muzeum Historii Ameryki w Waszyngtonie. Nie wiadomo, ile osób dokładnie zawdzięcza życie temu zwierzęciu, ale jedno jest pewne – jego historia nigdy nie zostanie zapomniana.
Jestem lingwistką, zoopsychologiem, behawiorystką i trenerką psów. Na łamach portalu naTemat doradzam, jak mądrze wychowywać czworonogi i bronię praw zwierząt. Poruszam też inne tematy, które są dla mnie ważne.