
REKLAMA
"Ratujmy konie z Morskiego Oka" – niezmiennie wzywa prezes Tatrzańskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami Beata Czerska. Choć efektów nie widać, ona – jak zapewnia w rozmowie z naTemat – broni nie składa i wyjaśnia, dlaczego jest to tak ważne.
W ostatnich dniach sieć obiegły zdjęcia i filmy pokazujące, jak setki osób stoją w kolejce, czekając na bryczkę na Morskie Oko. Dzwonię do Pani, bo to przedostatni weekend wakacji i...
Proszę pamiętać, że u nas sezon trwa do końca października.
Ale chyba później już aż takich tłumów nie ma?
Wrzesień to czas, kiedy przyjeżdżają wycieczki szkolne...
No, chyba uczniowie nie korzystają z bryczek? Przecież to młodzi ludzie!
Oj, zdziwiłby się pan. Wiem m.in. ze zgłoszeń od turystów, z rozmów z przewodnikami jak to jest. Całe klasy wsiadają i jadą. Pod górę i z powrotem. Na szczęście, jest duża grupa turystów, którzy przyjeżdżają w góry, żeby jeździć a nie chodzić.
No dobrze – walczycie o dobro koni, ale z kim? Z góralami? Z samymi fiakrami? Z turystami?
Nie, my "walczymy" z TPN-em. Turyści, wchodząc na teren Tatrzańskiego Parku Narodowego są przekonani, iż na tym obszarze zwierzęta podlegają szczególnej ochronie. A dodatkowo, wielu ludzi uważa, że koń jest "stworzony" do pracy.Problem jednak w tym, że konia się nie eksploatuje w taki sposób, jak to się dzieje na trasie do Morskiego Oka, jeśli miałby on służyć człowiekowi wiele lat.
Te konie ciągną za duże ładunki, co najmniej o tonę. Wynika to jasno również z opracowań sprzed wojny, wtedy, gdy koń był – że tak powiem – w powszechnym użytku. Słynny prof. Stefan Bryła pozostawił po sobie Tablice Inżynierskie (podręcznik z lat 20-tych ubiegłego wieku). Wyliczył, że na trasie o takim profilu, jaka jest na Morskim Oku i prędkości, z jaką pokonuje trasę do Morskiego Oka, para koni powinna ciągnąć najwyżej dorożkę, a nie ciężki fasiąg.
Tak być powinno. A jak jest?
W tej chwili te konie ciągną wozy ważące 2 tony a nawet i więcej. Ale problemem jest to, że Tatrzański Park Narodowy tak naprawdę nigdy nie przeprowadził takich rzetelnych badań, które by posłużyły do ustalenia stanu faktycznego: ile średnio waży wóz i jaka jest średnia masa ładunku.
Zakładanie, że przeciętny Polak waży 70-80 kilogramów nie prowadzi do niczego. Bo jeszcze dochodzi plecak, nielimitowany bagaż oraz ekstra czworo dzieci – to raz, a dwa – mam wrażenie, że często w tych bryczkach zasiadają osoby znacznie cięższe.
Przecież kilka lat temu TPN organizował ważenie wozów.
Owszem, ale zważono tylko trzy wozy. To za mało. A przede wszystkim, wykonana w 2014 roku próba pomiaru oporu wozu była całkowicie nieudana. Dynamometr był zamontowany w niewłaściwym miejscu i pokazywał taki poziom siły uciągu, przy którym wóz nie mógłby wjechać na Włosienicę. Ale, co dziwne, poza "animalsami", nikt ze specjalistów i zootechników tego nie zauważył i się nie zorientował, że wyniki pomiaru oporu wozu zostały zaniżone o co najmniej połowę... Potem "stawaliśmy na rzęsach", aby ten pomiar powtórzyć, ale już dyrekcja TPN się na to nie zgodziła: zamówiono ekspertyzę u prof. Kolstrunga i zaniżony wynik pomiaru posłużył m.in. do udowodnienia tezy o braku przeciążeń u koni.
Teraz TPN uspokaja, że trwają testy tzw. hybrydy, która ma odciążać konie i wypadają one pomyślnie.
Tak, ale gdy Viva (Fundacja Międzynarodowy Ruch na Rzecz Zwierząt – przyp. red.) zapytała na przykład, przy jakim poziomie sił uciągu włącza się wspomaganie, to stwierdzili, że odpowiedzi udzielą w terminie późniejszym, ponieważ nie wiedzą i muszą zapytać producenta. Przecież TPN musi wiedzieć takie rzeczy, skoro wydał na to urządzenie ponad 200 tys. zł!
Inny problem jest taki, że np. w ubiegłym roku ok. 30 proc. koni było nieprzystosowanych kondycyjnie do tego, aby jechać z obecnie limitowanym ładunkiem w taką trasę jak do Morskiego Oka. Istnieje pojęcie kondycji roboczej u konia: taką kondycję zwierzę uzyskuje stopniowo, jak to w treningu. Tymczasem nowo zakupione konie od razu po zakwalifikowaniu do pracy zostają obciążane ponad ich aktualne możliwości fizjologiczne. Przykładem takiego konia był Jukon, który padł na trasie do Morskiego Oka. Nadto, wiadomo, że praca na twardym, asfaltowym podłożu szkodzi szczególnie narządowi ruchu i młodym koniom...
...I myśli Pani, że te wszystkie argumenty trafią do ludzi, którzy stoją w kolejce do bryczki?
Zapewne ci turyści się nad tym nie zastanawiają, ale to nie jest ich wina. Wina leży po stronie TPN, który organizuje ten transport i określa liczbę ludzi na wozie, czy sposób wykonywania badań dopuszczających konie do pracy. W przyjętym schemacie nie bada się w ogóle u wszystkich koni narządu ruchu "w ruchu" – innymi słowy: nikt nawet nie sprawdza, czy koń nie kuleje.
Na tej trasie pracuje około 300 koni. Jak długo trwa ich praca?
Zacznijmy od tego, że od 2012 roku z trasy tej zostało wycofanych około 400 koni. Według oficjalnych danych te konie pracują na trasie do Morskiego Oka średnio 36 miesięcy. Możemy podejrzewać, że w rzeczywistości jest jeszcze gorzej.
Biorąc pod uwagę, że pracują one tylko 10 dni w miesiącu a sezon "wysoki" trwa tylko pół roku, to jest to bardzo krótki czas eksploatacji. W Wojsku Polskim w przedwojennej kawalerii koń pracował 10 lat. Konia się oszczędzało, ćwiczyło, rozwijało jego możliwości fizjologiczne, nie przeciążało się. A potem, zanim utracił walory użytkowe i ewentualnie nie poszedł do rzeźni, to jeszcze musiał minimum 5 lat u włościan pracować. Takie były wymogi! Proszę to porównać z tymi 3 latami pracy na trasie na Morskie Oko.
Ale problem jest nie tylko na Morskim Oku. Teraz w internecie pojawiły się zdjęcia, jak bite są kucyki na Gubałówce.
Ale problem jest nie tylko na Morskim Oku. Teraz w internecie pojawiły się zdjęcia, jak bite są kucyki na Gubałówce.
Niestety, to nie pierwszy sygnał, że konie tam są bite lub źle traktowane. Mam nadzieję, że tym razem uda się znaleźć świadków gotowych zeznawać. TTOnZ zgłosił do "zielonej strefy" podejrzenie popełnienia czynów zabronionych z ustawy o ochronie zwierząt…
Generalnie na Gubałówce na Drodze Zubka, tych koni w ogóle nie powinno być. Przecież już był tam wypadek śmiertelny – konie się spłoszyły i staranowały zakopiańczyka. Tam jest wąska droga, po obu stronach szpaler kramów czy budy, naprawdę – o tragedię nietrudno.