Napisał przewodnik o... "głupich" ptakach Polski. "Bałem się, że mnie Ziobro dojedzie"
Mateusz Przyborowski: Lubisz zwierzęta (w tym momencie do pokoju, w którym rozmawiamy, wchodzą dumnie trzy koty)?
Marek Maruszczak: (śmiech) Lubię.
To dlaczego napisałeś książkę "Głupie ptaki Polski", w której je obrażasz?
Właśnie z sympatii! W mieszkaniu mam też dwie papugi i obecnie tworzymy z moją dziewczyną woliery dla kotów i papug, więc będziemy mieli prawdziwy zwierzyniec.
"Pierzaste dranie", "śpiewające sk****ele", a to fragment opisu pierwszego ptaka w przewodniku, papugi właśnie: "Aleksandretta obrożna bywa trzymana jako zwierzątko domowe i podobno potrafi nawiązać ze swoim właścicielem wyjątkową więź. Jest też głośna, uparta, trzeba jej zapewnić drewniane zabawki, które na pewno zniszczy, no i generalnie przypomina trzylatka, któremu ktoś przymocował obcęgi do twarzy".
Masz jeszcze do tego opisu jakieś inne pytania? Któraś część jest niejasna? (śmiech)
Prowadzisz też profil na Facebooku "Zwierzęta są głupie i rośliny też". Ktoś może zapytać: jak ten gość może lubić zwierzęta?
Na pewno ktoś tak pomyśli, sam znam osoby, które oburzają się na to, że nazywam zwierzęta "głupimi". Nie jest ich tak dużo wbrew pozorom, myślałem, że takich głosów będzie więcej. Ale zobacz, jakoś nikt się nie oburza, kiedy ktoś mówi, że politycy są głupi.
Jeden pan w komentarzu na Facebooku wyraził obawę, że ludzie przeczytają tytuł książki i dostaną potwierdzenie: "Aha, zaczęło się", i zaczną niszczyć gniazda. A jak ktoś pisze, że politycy są głupi, to jakoś nikt nie przejmuje się tym, że ktoś mógłby im ich "gniazda" niszczyć.
Nie boisz się krytyki miłośników nie tylko ptaków, ale w ogóle zwierząt?
Bałem się jednego: że mnie Zbigniew Ziobro dojedzie, bo w opisach kilka razy mu pocisnąłem, ale władza się zmieniła i odważniejszy od razu się zrobiłem. W opisie manula napisałem coś w stylu, że te zwierzęta na swoje ofiary czają się w śniegu i skaczą dopiero kiedy ryzyko pudła staje się bliskie ziobra.
To fragment opisu błazenka – ryby znanej z filmu animowanego "Gdzie jest Nemo?": "Gdyby Disney zdecydował się kręcić swoje filmy zgodnie z faktami, historia małego Nemo byłaby bardziej rąbnięta niż życie rodzinne członków Ordo Iuris. Zacznijmy od tego, że z braku mamy, tata małego Nemo szybko zamieniłby się w dorodną samicę. W zależności od tego, jak szybko znalazłby swojego syna, ten byłby samcem i założył z tatą nową rodzinę lub samicą i stoczyłby z nim/nią bitwę na śmierć, życie i prawo do kopulacji".
W postach na Facebooku pada też dosyć dużo nazwisk polityków. A czy boję się krytyki? Może na początku tak było, ale jest za duże potwierdzenie ze strony ludzi, którym się to podoba i już zrobiliśmy za dużo dobrych rzeczy, żebym się tym dalej przejmował.
Na przykład?
Sprzedaliśmy kalendarze, zebraliśmy 3000 zł w tegorocznym finale WOŚP. Pomogliśmy zebrać pieniądze na konia, który ma złamaną nogę. Włączyliśmy się też w zbiórkę pieniędzy dla kota. Nastia, moja dziewczyna, która jest ilustratorką, zrobiła jego portret, ja napisałem krótki opis i wysłaliśmy to na aukcję. Staramy się budzić wśród ludzi zainteresowanie zwierzętami i być może podnosimy jakąś świadomość.
A trudno było ci znaleźć wydawnictwo?
To jest trochę dłuższa historia. Nastia bardzo lubi zwierzęta, w tym oczywiście ptaki – udziela się w Fundacji Albatros z Bukwałdu pod Olsztynem. Pomyślałem, że fajnie będzie zrobić jej prezent w postaci fotoksiążki, w której obrażam ptaki. Zacząłem pisać i trochę się rozkręciłem, a Nastia zaczęła się na mnie wkurzać. Pracuję zwykle do późna, późnej jeszcze zostawałem przy tym komputerze i mówiłem jej, że nie może patrzeć, co robię.
W pewnym momencie musiałem się wysypać, bo groziło to różnymi sankcjami. I w sumie dobrze wyszło, bo zaczęliśmy działać razem. Ilustracje od razu stały się lepsze, bo początkowo to wyglądało tak, że ja je generowałem przez AI i modyfikowałem w Photoshopie. Zrobiłem prezentację w PDF z tym, jak mogłaby wyglądać taka książka, i z pomocą znajomej rozesłałem do iluś tam wydawnictw.
I?
I nikt się nie odezwał oczywiście. To było jakiś rok temu. Później założyłem fanpage "Zwierzęta są głupie i rośliny też" i kiedy miesiąc albo dwa miesiące później zaczął zdobywać on popularność, zaczęły się odzywać wydawnictwa, również te, do których wysłałem materiały.
Przypuszczam więc, że wcześniej nikt tego nawet nie przeczytał, bo wydawnictwa są zalewane dużą liczbą nadsyłanych tekstów i zajmuje trochę czasu, by to wszystko przeczytać. A może bali się ryzyka? Odezwało się do mnie na przykład wydawnictwo z propozycją napisania książki dla dzieci. Kiedy wysłałem im fragment, to przestali się odzywać (śmiech).
Dziwisz się?
W sumie nie. Koncepcja była podobna jak w "Głupich ptakach Polski": tata, który jest fotografem, zabiera małą dziewczynkę na wyprawę i ona opisuje zwierzęta, które spotykają. Wiem jednak, że moje poczucie humoru nie bardzo pasuje do dzieci, chociaż ja dobrze się bawiłem, kiedy to pisałem. Nie wiem więc, dlaczego ta redaktorka przestała się odzywać, ale całe szczęście, bo wolę pisać po swojemu.
Zepsułeś mi koncepcję na tę rozmowę, bo myślałem, że to ty spamowałeś mailami wydawnictwa aż do skutku.
Trzeba budować własne kanały, własną społeczność. Wysłanie materiału do wydawnictwa i oczekiwanie, że ktoś się odezwie… Można czekać do końca życia.
Gdybym ja był wydawcą i zobaczył w treści maila "Głupie ptaki Polski", to w pierwszej chwili pomyślałbym, że autor wiadomości sam jest głupi i niech puknie się w czoło. Po prostu oceniłbym książkę po okładce.
Widzisz, a gdybym ja miał to napisać w tradycyjny sposób, znany z przewodników czy encyklopedii, to nie chciałoby mi się do tego siadać. Mam pracę, która jest fajna, bardzo ją lubię i nie zamierzam jej rzucać. A skoro mam już pisać o ptakach, to niech mi to sprawia przyjemność.
Miało być śmiesznie, ironicznie, prześmiewczo i satyrycznie. Takie mam poczucie humoru, takie poczucie humoru ma moja dziewczyna i jak się okazuje, jest dużo osób, do których również to trafia.
Nie wiem, jaka jest skala poza tą bańką internetową, bo premiera książki odbędzie się 19 czerwca. Wiem, że będzie również audiobook, dodatkowo z dźwiękami ptaków, coś w stylu słuchowiska. Strasznie się na to cieszę.
Poza tym tego typu treści nie brakuje – może nie o ptakach, ale są pasty internetowe, jak "Mój stary to fanatyk wędkarstwa". Ja jestem fanem tego formatu. Na początku chciałem iść w tę stronę, w opisach było więcej przekleństw, ale w pewnym momencie się wypośrodkowałem.
Twoja książka jest nie tylko po to, żeby się pośmiać, bo opisy ptaków są zgodne z prawdą.
Są tam również fakty, niestety, co zrobić.
To dla kogo jest ten przewodnik, kto powinien po niego sięgnąć?
Przede wszystkim jest dla mojej dziewczyny. A porzucając na moment żarty, myślę, że ta książka jest dla dwóch grup – dla ludzi, którzy lubią zwierzęta i chcą poczytać o nich, ale w innej formie, oraz dla ludzi, którzy mają specyficzne poczucie humoru i lubią tego typu teksty.
Czytając pastę o fanatyku wędkarstwa, można dobrze się bawić i wcale nie trzeba być fanem tego wędkarstwa. Na tej samej zasadzie, moim zdaniem, można przeczytać książkę o głupich ptakach Polski.
A jeśli dla kogoś jest to kontrowersyjne, to po prostu nie jest to pozycja dla niego. Na rynku jest cała masa książek o ptakach, napisanych w tradycyjny sposób.
Z jakimś naukowcem konsultowałeś treści merytoryczne?
Oczywiście mieliśmy konsultantkę naukową, która sprawdzała po mnie wszystkie opisy, bo nie jestem z wykształcenia zoologiem ani tym bardziej ornitologiem. Korzystałem jednak z różnych źródeł i wiedziałem, o czym piszę.
Dużo było tych poprawek?
Niektóre informacje zostały poprawione, dotyczące np. występowania ptaków, ale na szczęście nie było dużo tych poprawek.
Są też rozdziały o różnych rodzajach karmników czy gniazd, czyli "ptakodeweloperce" w środowisku naturalnym". Zaciekawił mnie też rozdział Pechowa Trzynastka: "Tę część poświęciłem tak zwanemu ptactwu albo powodowi numer 6789, dla którego myśliwi trafią do piekła. Jeżeli czyta to jakiś myśliwy, to do zobaczenia na dole, stary (mam swoje własne powody). W miarę lektury możecie zauważyć, że skłaniam się nieco bardziej ku argumentom strony przeciwnej polowaniom, szczególnie tym dla sportu, i tym rozdziałem chciałem podkreślić swoje stanowisko. Jest wiele przyjemniejszych rzeczy, którymi można się zająć z kolegami po pijaku".
Nie dało się tego uniknąć.
Ktoś ci to sugerował?
W trakcie pisania książki nikt niczego mi nie narzucał. Kilka żartów zostało złagodzonych po sugestii, że mogą zostać wątpliwie zrozumiane, niezgodnie z moją intencją. W jednym żarcie pojawia się na przykład Lech Wałęsa i grupy etniczne. Wałęsa został, grupy etniczne wyleciały, ale nie powiem całej konstrukcji żartu (śmiech).
Wprost mogę natomiast powiedzieć, że nie popieram polowań dla sportu. Zwracam też uwagę na to, że jako ludzie niszczymy ptakom środowisko, że kaczek nie wolno karmić chlebem – a to jest bardzo ważna sprawa, bo kaczki od tego chleba chorują, ale ludzie i tak je nim karmią. Są pewne kwestie, które poruszam, które są istotne, nad którymi można się zastanowić, ale uciekam od dydaktyki. Nie chcę nikomu narzucać własnego zdania. Tak samo, jak w tytule jest słowo "głupie" – przecież ja wcale nie uważam, że ptaki są głupie.
Do tego, że prowadzisz fanpage na Facebooku, przyznałeś się dopiero w momencie, kiedy poinformowałeś o premierze książki. Rodzina wiedziała o twojej "działalności"?
Jeden z opisów wysłałem kiedyś mamie, wziąłem ją pod włos i powiedziałem: "Zobacz, może ci się to spodoba". Odpisała: "A, takie tam głupoty". Później, kiedy już wiedziałem, że książka zostanie wydana, pokazałem mamie tekst o podślimaku, który przedrukowała "Polityka". I mówię do niej: "Zobacz, a mówiłaś, że to głupoty". Godzinę później powiedziałem, że mam umowę na książkę i że to moje. Była zdziwiona, ale pozytywnie.
Jednak najbardziej cieszy się moja babcia – wszystkie teksty czyta, ogląda i kiedy jeszcze byłem w ukryciu, a ona już wiedziała, że to ja, lajkowała nawet oceny. Tylko cały czas upomina mnie, żebym nie przeklinał (śmiech).
Jesteś absolwentem dziennikarstwa i komunikacji społecznej na UWM w Olsztynie, w przeszłości pracowałeś jako dziennikarz, ale twoją inną pasją są gry.
Tym zajmuję się zawodowo. Rok temu wypuściliśmy "Everdream Valley" – to gra, w której gracz wciela się w dziecko, które na wakacje przyjeżdża do swoich dziadków na farmę. To gra z otwartym światem, a podczas snu można wcielać się w różne zwierzęta. Na przykład jako pies można odganiać wilki i bronić swoich owiec, a jako sroka szukać skarbów.
Znowu zwierzęta…
I w grze również odpowiadam za pisanie wszystkich tekstów, opisów i dialogów. Mamy też na przykład około 30 gatunków motyli, które można złapać. I to są prawdziwe motyle, faktycznie występujące, a nie jakieś tam zmyślone.
Ty jesteś po prostu zwierzolubem.
Przecież mówiłem ci o tym od początku naszej rozmowy!