"Kastrowanie na żywca jest czymś normalnym". Polska (wieś) to nie miejsce dla zwierząt
- Agresywny właściciel rzucający się na wolontariuszy. Tuż za nim skatowane, skrajnie zaniedbane zwierzę – takie nagrania raz po raz trafiają do mediów
- Choć mówi się, że wieś to raj dla zwierząt, większość szokujących interwencji odbywa się właśnie w małych miejscowościach
- "Krowy w odchodach do pasa", "Znaleźliśmy 250 psich zwłok", "Bydło zapadało się w oborniku" – opisują naTemat swoją pracę działacze na rzecz praw zwierząt
Skatowane, wygłodzone i schorowane. Polska (wieś) to nie jest miejsce dla zwierząt
– No i wybuchła awantura, bo wujek uznał, że zakopie małe żywcem – mówi mi koleżanka z powiatu siedleckiego. Szczęka opadła mi do samej podłogi. Jej wujek z żoną mieszkają na działce na wsi. Pewnej nocy przyplątała się do nich kotka. Przybłęda, jakich wiele.
Do wujka nie docierało, że kotkę trzeba wysterylizować, a przede wszystkim, że nie wolno wypuszczać jej samopas. Przy każdej próbie rozmowy nawet nie odpowiadał. Po prostu machał ręką, wysyłając komunikat "nie zawracaj mi d*py".
Kotce w końcu urósł brzuch. Po kilku tygodniach na świat przyszły cztery kocięta. Dla wujka to kolejne gęby do wykarmienia. Postanowił "rozwiązać" problem. Dzięki naciskom rodziny udało się odciągnąć go od pomysłu zakopania ich żywcem w ogródku.
Maluchy i tak długo nie pożyły. Jednego zabrała choroba, drugiego zagryzł pies, trzeci i czwarty gdzieś się zawieruszyły. Wujek nie był psychopatą czy zwyrodnialcem. Po prostu, jak tłumaczy mi koleżanka, "kiedyś tak się robiło i było to normalne".
Kolejny przypadek, powiat węgrowski. Babcia kolegi miała kota, Bartka. Przez niezaszczepienie najpierw omal nie zabrała go choroba. Z jej konsekwencjami mierzył się do końca życia.
Babcia puszczał go samopas. Bartek potrafił zniknąć na kilka dni z domu. Pewnego dnia wrócił mocno pogryziony, najprawdopodobniej przez psa. Weterynarz go pozszywał, po kilku tygodniach zwierzę wróciło do zdrowia.
– Gdy awanturowaliśmy się z nią o szczepienia, mówiła, że to jakiś wymysł na wyciąganie kasy, bo kiedyś tego nie było i koty jakoś żyły. Kłótnia o wypuszczanie kota z domu w zasadzie była monologiem, bo nie odpowiadała na argumenty – relacjonuje mój kolega.
Efekt? Kot znowu wyszedł z domu. Znalazł się po dwóch dniach. Jego ciało leżało przy drodze niedaleko działki. Pewnie potrącenie. Kto zawinił? Oczywiście, nie babcia, tylko "selekcja naturalna".
To pozwoliło mi zrozumieć, że zaniedbywanie zwierząt, to nie problem marginesu zwyrodnialców. Choć i takich nie brakuje.
Rozpadające się budy, budy z szafki po butach, ze starej lodówki i... łańcuch
O fatalnej sytuacji zwierząt mówi mi Magdalena Drosik. To przedstawicielka z Wydziału Spraw Obywatelskich i Zarządzania Kryzysowego w Urzędzie Miejskim w Lubsku oraz Inspektorka ds. Ochrony Zwierząt w zielonogórskim OTOZ Animals.
Za sprawą Drosik Lubsko jest pierwszą gminą w Polsce, która prowadzi kontrole warunków bytowych psów. W rozmowie z naTemat mówi, że zależy jej, by jej gmina była pierwszą miejscowością "wolną od średniowiecza i psiej gehenny".
To dlatego urzędniczka zgłosiła się do komendanta policji z prośbą o przydzielenie jej funkcjonariusza, który mógłby prowadzić z nią kontrole. – Ja nie mogę wydać mandatu czy nałożyć kary – tłumaczy.
– Wybieramy dzień i obieramy dwie wsie należące do gminy. I chodzimy bez zapowiedzi od drzwi do drzwi. Sprawdzamy łańcuchy, budy, zdrowie zwierząt, szczepienia – wymienia – Najwięcej zgłoszeń dotyczy właśnie psów w wioskach, które siedzą przykute do łańcuchów. – przyznaje.
Czasy się zmieniają, cywilizacja idzie do przodu, a myślenie ludzi o zwierzętach zatrzymało się na średniowieczu.
Gdy pytam o to, co dzieje się na posesjach, Drosik reaguje westchnieniem. – Do interwencji dochodzi codziennie. Niektóre rzeczy są przerażające. Widzimy rozpadające się budy albo budy z szafki po butach, ze starej lodówki. Albo pies po prostu nie ma żadnego pomieszczenia, gdzie może się schować przed pogodą. Do tego choroby, pchły, wystające żebra – wymienia.
To wciąż nie koniec długiej listy zaniedbań. – Część zwierząt boi się ludzi, ucieka od człowieka, wystawia kły. To pokazuje brak socjalizacji lub wskazuje, że zwierze było bite – dodaje.
Skisłą zupę wylewali psu na trawę, w misce spleśniała woda
Reakcje właścicieli? W większości sytuacji są agresywni. – Mówią, że pies jest stary, że przecież nic się nie dzieje. Że tak robił też dziadek, wujek, ojciec. Pytają, czy nam się nudzi w tym urzędzie. Mówią, żebyśmy zajęli się robotą, czymś ważnym. Ale pojawia się też wiele głosów wsparcia – mówi Drosik.
– Ja codziennie dostaję telefony ze zgłoszeniami. To kilkanaście zgłoszeń na dzień. Zwierzęta odbieramy nie codziennie, ale też bardzo często – wyjaśnia, po czym przedstawia relacje z jednej z ostatnich kontroli.
Ostatnio odbieraliśmy dwa psy z tej samej miejscowości, ale od różnych właścicieli. Pierwszy to mały skołtuniony psiak bez budy, któremu stara, skisła zupa była wylewana pod pyszczek na trawę. Obok w misce zapleśniała woda.
Drosik wyjaśnia, że po odebraniu czworonoga przeszli na drugą stronę ulicy w celu następnej kontroli. – A tam kolejny pies. Tym razem wystające żebra. Pies typu husky ważył około 20 kg. Przywiązany na krótkim sznurku. Czasami jestem w szoku, że można tak skatować zwierzę – mówi.
Urzędniczka nie interweniuje tylko w sprawie zwierząt domowych. Pomocy wymagają także zwierzęta gospodarskie takie jak kury, krowy czy świnie. – Brak dostępu do wody, do światła dziennego, schronienia. Krowy czy kozy stoją w odchodach po pas. Są niekarmione, nieleczone – wymienia.
– W poprzednim roku widziałam krowy przywiązane do palika na krótkim sznurku, stojące w 40-stopniowym upale bez wody i schronienia. One po prostu słaniały się na nogach. Ludzie mniej zwracają uwagę na zwierzęta gospodarskie, bo widzą w nich jedzenie, kotleta – ocenia.
– Zawsze mnie zastanawia, jak można robić coś takiego? Trzeba być zwyrodnialcem bez miłości. Ile trzeba mieć w sobie nienawiści? – pyta.
"Te zwierzęta wciąż są traktowane jako rzecz lub pokarm"
Paweł Gebert jest pełnomocnikiem zarządu największej prozwierzęcej organizacji OTOZ Animals. Jest także biegłym sądowym z zakresu ochrony i dobrostanu zwierząt. Wskazuje, że problem z podejściem do zwierząt nie ogranicza się do grupy kilku zwyrodnialców, a do szerokiej świadomości społecznej.
Jak wyjaśnia, podejście ludzi do zwierząt domowych uległo poprawie na przestrzeni lat. Wciąż jednak mamy do czynienia z ogromnym problemem w podejściu do zwierząt gospodarskich.
– W tej kwestii jesteśmy mocno zacofani. Te zwierzęta wciąż są traktowane jako rzecz lub pokarm. Ludzie nie chcą nawet widzieć, w jaki sposób one są traktowane, zanim wylądują na naszym talerzu – mówi.
2022 rok. Mazurska wieś kwik. Krzysztof Pikiel z OTOZ Animals Działdowo ujawnił całe stado skatowanych krów. – Mnóstwo zaległych trupów, potopionych, leżących na dnie. Krowy nie mogły przejść przez te zwłoki – opisał w rozmowie z Anetą Olender z naTemat.
– Gdy wszedłem do środka, powiedziałem tylko "Jezus, Maria...". Czegoś jeszcze takiego nie widziałem, choć widziałem już wiele. Przeglądając zdjęcia z interwencji, a 90 proc. materiału sami robiliśmy, cały czas mam łzy w oczach – opisał.
Gnojowica sięgała krowom aż do pysków. Wolontariuszom do pasa. – Topiły się na naszych oczach – powiedział Pikiel. Po wielu godzinach żmudnej pracy udało się uratować 44 krowy.
Bydło stoi w kilkudziesięciocentymetrowym oborniku
Zdecydowana większość naszych interwencji dotyczy małych miejscowości i wsi. Na obejściu lepiej widać, co się dzieje, niż w zamkniętym mieszkaniu w bloku.
– Interweniujemy najczęściej w sprawie psów i kotów. Psy to 30-40 proc. naszych zgłoszeń. Głównie odnoszą się do trzymania ich na krótkiej uwięzi lub braku schronienia – dodaje Gebert. A jak zaniedbywane są zwierzęta gospodarskie?
– Najczęściej pozostawia się je na polu w upale lub deszczu bez schronienia. Trzyma się je na krótkiej uwięzi. Często interweniujemy w sprawie bydła stojącego w kilkudziesięciocentymetrowym, niewynoszonym oborniku, w który się zapadają – wymienia Gebert.
Do tego dochodzi także przerost kopyt oraz nieleczone schorzenia czy choroby, powstające w wyniku złych warunków bytowych.
– Każdego roku przeprowadzamy od 5 do 6 tysięcy interwencji w skali kraju – mówi Gebert. To od 13 do 16 interwencji w ciągu dnia. Warto podkreślić, że to zgłoszenia kierowane tylko do jednej organizacji działającej w Polsce.
Mamy 30 inspektoratów, które reagują niemal najczęściej spośród wszystkich organizacji. Przez okres ostatnich 3 lat roczną średnią było przejęcie 2 tys. zwierząt od osób nieodpowiednio je traktujących.
Pukają do drzwi i słyszą: w****dalać!
Wolontariusze podczas kontroli najpierw pukają do drzwi, prosząc właściciela o wpuszczenie na działkę. Dalsze czynności zależą od jego postawy. Jeżeli właściciel nie miał wiedzy, jest gotowy do współpracy, to dostaje czas na poprawę sytuacji zwierzęcia.
A co jeśli nie chce współpracować? – Wtedy zawiadamiamy policję, inspekcję weterynaryjną, czyli instytucje państwowe. W sytuacjach drastycznych odbieramy zwierzę w trybie art. 7 ustawy o ochronie zwierząt, która nam to umożliwia. Ale ze względów bezpieczeństwa zawsze najpierw powiadamiamy o tym policję – wyjaśnia Gebert.
28 marca. Tym razem nie OTOZ, a Dolnośląski Inspektorat Ochrony Zwierząt. "Zwierzęta gospodarskie konają po cichu" – pisze Konrad Kuźmiński, pokazując porażające nagranie z interwencji.
Rolnik trzymał na działce krowy i świnie. Otrzymywał na nie dotacje. Zwierzęta były wygłodzone, w niesprzątanej od lat oborze. Odchody piętrzyły się w nieskończoność. Niedożywione psy żywiły się zwłokami martwych źrebiąt. Za ich budę służyła azbestowa płyta, oparta o ścianę budynku Reakcja właściciela? Zaczął od przekleństw. Wybiegł z obory, chwycił za metolową lagę i rzucił się na interweniujących wolontariuszy.
"Kastrowanie prosiaków na żywca jest czymś zupełnie normalnym"
Rocznie Fundacja Viva! wykonuje od 150 do 200 interwencji. Zwierzęta gospodarskie to około 30 proc. przyjmowanych zgłoszeń.
– Pamiętam interwencję w Kazimierzu Dolnym. Rolniczka trzymała konia w piwnicy domu. Ten koń całe życie stał zgarbiony, bo pomieszczenie było niskie. Nie wywoziła obornika. Tam był z metr gnoju, więc koń musiał garbić się coraz bardziej – mówi mi Paweł Artyfikiewicz, inspektor Fundacji Viva!
– Jedyna możliwość częściowego wyprostowania to było wychylenie głowy przez okienko. Pani została uznana winną, a koń odebrany. Zapamiętałem to, bo ta kobieta miała wykształcenie rolnicze i do końca twierdziła, że wszystko robi dobrze – dodaje.
Artyfikiewicz, podobnie jak pozostali rozmówcy, zwraca uwagę, że zwierzęta gospodarskie nie cieszą się taką sympatią jak psy i koty. To jednak nie tylko kwestia podejścia społeczeństwa, ale i prawa oraz organów ścigania.
Inspektor z Vivy! podkreśla, że wolontariusze w wielu sytuacjach nie mogą podjąć żadnych działań. Przykład? – Kastrowanie prosiaków na żywca jest czymś zupełnie normalnym. To, czy przycinanie ogonków, to nie są przypadki, gdzie my możemy interweniować. Możemy działać w rażących sytuacjach, kiedy bezpośrednio naruszono przepisy Ustawy o ochronie zwierząt – tłumaczy.
Jak podkreśla, najgorsze są praktyki przemysłowe. Gdy pytam, w jaki sposób zaniedbywane są zwierzęta gospodarskie, zaczyna wymieniać na jednym wdechu.
– To przypadki, gdy zwierzęta stoją we własnych odchodach, mają nieleczone choroby. Najczęściej interweniujemy w sprawie koni. Bardzo często mamy do czynienia z przerostem kopyt. Często ten przerost jest taki, że koń nie może już stać – mówi.
Efekt interwencji? Niekiedy jedyne, co mogą zrobić wolontariusze, to zorganizowanie humanitarnej eutanazji. – Bo na przykład ból przy staniu u konia już zostanie. Jest nie do zniesienia, a my nie możemy już nic zrobić – tłumaczy.
Gdzie można zabrać zaniedbaną krowę czy konia? Nigdzie
Artyfikiewicz podkreśla, że wolontariusze bardzo rzadko odbierają zwierzęta gospodarskie. Głównym powodem jest brak odpowiedniego miejsca, gdzie można ulokować krowy, świnie czy konie.
W przypadku kotów czy psów mamy schronisko. A w przypadku zwierząt gospodarskich? – Na gminach spoczywa obowiązek zapewnienia bezpiecznego miejsca dla zwierzęcia, które my odbieramy z interwencji. Ale najczęściej jest tak, że to są umowy martwe. Nawet jeśli gospodarstwo może przyjąć jakieś zwierzę, to jedno, dwa, maksymalnie trzy. A z jednej interwencji możemy odebrać i 20 zwierząt – komentuje.
Kolejna kwestia to wyjątkowo skomplikowana procedura odebrania takiego zwierzęcia. Artyfikiewicz tłumaczy, że zwierzę naprawdę musi być zaniedbane, żeby lekarz weterynarii czy wójt stwierdził, że sytuacja zagraża jego życiu.
Główną, jeśli nie jedyną bronią działaczy na rzecz zwierząt, jest edukacja. Tu często włączają do działań Inspekcję Weterynaryjną. Inspektor Vivy! tłumaczy jednak, że cały proces idzie topornie.
Jak mówi, wspólnie z urzędnikiem potrafi i po kilka razy tłumaczyć jednemu rolnikowi, że nie można zaniedbywać zwierząt. – Zwierze gospodarskie przeważnie należy do rolnika, który jest przekonany, że wie, co robi, bo robił to samo jego dziad i pradziad. Ciężko jest wytłumaczyć, że poszliśmy do przodu cywilizacyjnie – opisuje.
Co najgorsze, wbrew pozorom nie zawsze można dostrzec zaniedbania krowy czy świń, bo te bardzo często są pochowane po oborach.
"Zwierzęta gospodarskie to są pieniądze"
Nasuwa się proste pytanie: po co ludzie biorą się za opiekę nad krowami i końmi, skoro je zaniedbują? – Zwierzęta gospodarskie to są pieniądze. Do hodowli zwierząt są dopłaty – odpowiada Artyfikiewicz.
W społeczeństwie pokutuje przekonanie, że rolnik, który hoduje zwierzę dla pieniędzy, nie będzie się nad nim znęcał, bo ma z tego zarobek.
– On będzie utrzymywał to zwierzę tylko do takiego poziomu, żeby wyciągnąć zysk. Nie będzie się zajmował tym, żeby ono miało zapewnione wszystkie potrzeby, tylko żeby spełnić minimum – prostuje inspektor.
Bo można zarobić
Dramat zwierząt to nie tylko agresywny właściciel i rozpadająca się buda. To także nasze milczenie i społeczna znieczulica. Spójrzmy na Morskie Oko. "10 lat walki o konie z Morskiego Oka. 'Życie straciło już wiele zwierząt'", "Viva apeluje: Nie wsiadajmy do wozów! Konie z tego powodu cierpią!" – alarmują media i aktywiści w każde wakacje.
I co? I nic? Konie dalej zasuwają pod górę w fatalnych warunkach z ogromnym obciążeniem. Dlaczego? Bo można zarobić. Za przejazd pod górę płacisz 70 zł. W dół 50 zł.
– Te konie pracują ponad siły. One jeszcze wjadą na tę górę, ale zejście jest dla nich bardzo trudne. One muszą siłą własnych mięśni hamować wóz, który jedzie w dół. One nie żyją tak długo, jak te, które pracują, chociażby w szkółkach jazdy, gdzie i tak są często przeciążane – tłumaczy Artyfikiewicz.
– Ta eksploatacja wyniszcza ich organizm. One nie są do tego zdolne. Potem taki koń jest sprzedawany na rzeź. A za pieniądze, które płacą turyści, kupuje się nowego konia. I tak się ten biznes kręci – dodaje.
Równolegle osoby z niepełnosprawnościami co jakiś czas chwalą się, że pokonują trasę w górę i w dół, choć poruszają się o kulach lub przy pomocy wózka. – My to często pokazujemy na zdjęciach. A osoby zupełnie sprawne, młode sięgają po te konie – zauważa inspektor Vivy!
Przekleństwa, groźby, szarpaniny. Tak walczą, by móc dalej katować zwierzęta
Cała masa publikowanych nagrań najróżniejszych organizacji bardzo często przedstawia agresywne zachowania właściciela. Przekleństwa, groźby, szarpaniny - czy to codzienność wolontariuszy ratujących życie zwierząt?
– Zdarzają się takie sytuacje, ale my rzadko je nagrywamy – tłumaczy Paweł Gebert. Powód? – Nie chcemy pobudzać agresji u właściciela. Dlatego często wyłączamy kamerę. Samo wejście na teren posesji może tę agresję wywołać – wyjaśnia.
Osoby prowadzące kontrole przechodzą specjalne szkolenia z zakresu reagowania na agresywnych właścicieli. – Mamy specjalne procedury. Nie wchodzimy od razu na działkę. Najpierw pukamy do drzwi. Spokojnie wyjaśniamy, w jakim celu jesteśmy i prosimy o współpracę – mówi.
Dla nas najważniejsze jest, żeby za pośrednictwem właściciela dostać się do zwierzęcia. Jeżeli zwiększymy agresję, możemy zostać wyproszeni lub może dojść do szarpaniny. W ciężkich sytuacjach wycofujemy się z posesji i dalsze działania podejmujemy z policją.
Jakie interwencje zapadły Gebertowi w pamięć? W rozmowie z naTemat prezes OTOZ Animals przyznaje, że "jest tego sporo". – Zajmuję się tym 18 lat. Było mnóstwo takich sytuacji. Jeżeli patrzymy na liczbę maltretowanych zwierząt, to zapadła mi w głowę interwencja w Radysach – mówi.
"Zaraz wezmę siekierę i cię zapi****lę"
"Mordownia", "Piekło", "Męczarnie", "Obóz koncentracyjny" – tak w 2020 roku opisywano sytuacje w Radysach. W schronisku w okrutny sposób traktowano aż 1,5 tysiąca zwierząt. Wiele z nich wymagało pilnej pomocy weterynaryjnej. Ciasne boksy, brak wody i jedzenia to zaledwie część "niedopatrzeń".
Na miejscu odkryto między innymi psa z odgryzionym fragmentem szczęki, kolejnego psa z odgryzionym ogonem, zagryzione szczeniaki i zasuszone na mumię zwłoki.
Kolejna interwencja – likwidacja pseudohodowli w Starej Hucie, w powiecie kartuskim. – Ujawniliśmy tam 250 psich zwłok. Wszystkie te zwłoki trzeba było wyjąć, włożyć do worków i przewieźć do zakładów higieny weterynaryjnej – opowiada Gebert.
Ciężka praca wolontariuszy umożliwiła uratowanie 139 psów. To yorki, maltańczyki, bolończyki, buldożki, goldeny, labradory, jacki, beagle, dogi de bordeaux, owczarki niemieckie, cavaliery, chihuahua i mastiffy. "Umarło sobie kilka starszych psów i co?", "Zaraz wezmę siekierę i cię zap****olę" – tak kaci zareagowali na obrońców praw zwierząt. Ostatecznie usłyszeli zarzuty, a także wymierzono im milion złotych kary.
Skąd się bierze przemoc wobec zwierząt? "Wiedzą, że jeśli zastosują przemoc, to 'nic się nie stanie'"
Jak to możliwe, że ludzie są skłonni do tak brutalnych postaw? – Zwierzęta są bezbronne. To przede wszystkim kwestia ich bezbronności. Osoby, które stosują wobec nich przemoc, wiedzą, że one nie są w stanie im oddać, zgłosić tego. To daje poczucie bezkarności – mówi Michalina Kulczykowska, psycholożka i interwentka kryzysowa.
– Oni wiedzą, że jeśli zastosują przemoc, to "nic się nie stanie". Nie wystąpią żadne konsekwencje – dodaje. Kulczykowska wskazuje także, że jedną z przyczyn są także skłonności psychopatyczne.
– Kiedy badamy psychopatię, jednym z wyznaczników jest stosowanie przemocy wobec zwierząt. U takiej osoby zaczyna się to już w najmłodszych latach – dodaje. Kolejną kwestią jest nieradzenie sobie z emocjami.
– Takie osoby nie są w stanie panować nad sobą, swoimi zachowaniami i emocjami. W takim wypadku bez względu na to, co zrobi zwierzę, i tak jest narażone na przemoc. Co więcej, osoby, które są agresywne wobec zwierząt, również bardzo często są agresywne wobec swoich dzieci – podsumowuje.