Australijczycy nie mogą sobie poradzić z tą plagą. Takiej inwazji myszy nie przeżyli od lat
Od wielu tygodni Australia, głównie Nowa Południowa Walia, zmaga się z plagą myszy, jakiej nie doświadczyła od dziesięcioleci i wciąż nie słychać, żeby było lepiej. Media społecznościowe ciągle uginają się od zdjęć i nagrań, na których myszy widać dosłownie wszędzie. Farmerzy liczą gigantyczne straty, ludzie mają już dość.
Pustoszą nie tylko pola i zbiory rolników, choć ci z powodu wielomilionowych strat najbardziej załamują ręce. Od tygodni słychać, że setki, tysiące, myszy grasuje w szpitalach, sklepach, szkołach, na ulicach. Że wchodzą do domów, że niektórzy łapią ich w nocy setki, że gryzą też ludzi, że życie zmienia się w horror.
W australijskich mediach występowała też rodzina, której spalił się dom. Za pożar również winiono myszy, które miały przegryź kable.
"Myszy są praktycznie wszędzie"
"Coraz więcej wsi i miasteczek w Australii boryka się z plagą myszy. Gryzonie przedostają się do domostw oraz miejsc pracy, w których wyrządzają poważne szkody. Odchody i pogryzione kable to tylko niektóre ze zmartwień Australijczyków" – już w marcu donosił "National Geographic".
Dziś wciąż nie jest lepiej. "Są praktycznie wszędzie. W domach ludzi, w ich salonach, ubraniach, szafkach, łóżkach" – mówił "The Independent" Steve Henry z australijskiej organizacji badań naukowych CSIRO.
Bohater reportażu Reutersa opowiadał, jak od kilku miesięcy ma codzienny rytuał sprzątania rano martwych myszy na swojej farmie. "To ma ogromny wpływ na psychikę. Nie śpię, bo mam paranoję, słyszysz je na ścianach, na dachu" – powiedział Kodi Brady.
Najgorzej jest na wschodzie, w Nowej Południowej Walii, Queensland i Wiktorii. Widać na mapie Mouse Alert.