"Oddałabym za niego życie". Żałoba po śmierci ukochanego zwierzaka wcale nie jest dziwna
Śmierć ukochanego zwierzaka – psa, kota, królika czy szczura – to olbrzymi ból. Niektórzy go jednak nie rozumieją – zrozpaczony właściciel często słyszy kąśliwą uwagę: "to tylko zwierzę, nie ma co płakać". Jednak to nieprawda: to bliski przyjaciel i członek rodziny. Jak zresztą podkreślają psycholodzy, cierpienie i żałoba po zwierzaku to zupełnie naturalna sytuacja. Jednak jak przetrwać stratę pupila?
W końcu nadszedł moment, którego obawia się każdy właściciel psa: Puppy był coraz starszy i coraz słabszy. – Miał problemy z chodzeniem i zaćmę, gdy zostawał sam w domu, to zdarzało się, że płakał – wylicza Zuza. To ona najczęściej zajmowała się swoim pupilem, gdyż najwcześniej kończyła zajęcia na uczelni. Rano, kiedy jej rodzice wychodzili do pracy i pies zaczynał wyć, brała go ze sobą do łóżka. – Przez prawie dwa lata przed jego śmiercią powtarzałam z nim ten sam rytuał – rano drapał do drzwi, więc o 7 rano zwlekałam się z łóżka i kładłam go u siebie w nogach – opowiada.
Kiedy Puppy miał 19 lat, a jego stan zdrowia był już krytyczny, przyszła pora na jego uśpienie. – Ostatni raz leżałam z nim tego poranka i chciałam spędzić z nim każdą możliwą minutę. Już wtedy wiedziałam, że będę cholernie tęsknić. Cała moja rodzina – mama, tata i brat – wzięła tego dnia wolne w pracy i wyruszyliśmy razem na piechotę do pobliskiego weterynarza. Podczas ostatniego spaceru daliśmy naszemu Puppy'emu loda śmietankowego do zjedzenia, bo zawsze nękał moją mamę, kiedy je jadła. W pokoju, w którym miał zostać uśpiony, spędziliśmy zapłakani dwie godziny. Tak ciężko było nam go opuścić – wspomina Zuza.
Strata zwierzęcia nie jest również obca Wojtkowi. – W swoim życiu dwa razy przeżyłem traumę z powodu straty ukochanego zwierzaka. Pierwszy raz, gdy miałem -naście lat i zdechł mój pierwszy pies. Był z nami dwanaście lat i pokonała go choroba pokleszczowa. Wtedy pierwszy i jedyny raz w życiu widziałem jak mój ojciec, 30-kilkuletni chłop, płacze jak bóbr. Nigdy nie widziałem, żeby płakał. Ja oczywiście też ryczałem. Jeszcze przez dobry miesiąc chodziłem przybity – opowiada.
Wojtek przyznaje, że nie rozumiał wtedy, dlaczego śmierć jego psa aż tak bardzo wstrząsnęła jego ojcem. Zrozumiał to dopiero, gdy umarł jego ukochany chomik. – Pierwszy prawdziwie mój, kupiony za własne pieniądze zwierzak. Weterynarz na początku powiedział, że jest przeziębiony. Przez tydzień walczyłem o jego życie, karmiłem go ze strzykawki, robiłem inhalacje. Dopiero potem okazało się, że diagnoza była błędna, bo chomik miał ogromny ropień, który rósł mu za zębami. Pod koniec bardzo się męczył, więc po namowach weterynarza zgodziłem się, żeby go uśpić. To było okropne uczucie, którego nikomu nie życzę. Byłem bardzo przywiązany do tego okruszka i podobnie jak mój ojciec -naście lat wcześniej, ryczałem jak bóbr – wspomina Wojtek.
I dodaje: – Może niektórym trudno to zrozumieć, ale w moim domu zwierzęta to członkowie rodziny. Cały czas są z nami, jesteśmy dla nich całym światem. Jeśli zwierzę to przyjaciel, to naprawdę pęka serce, gdy go zabraknie.
Uśpienie psa to trudna decyzja
To metaforyczne "pękniecie serca", o którym mówi Maja, jest naturalne dla Remigiusza Cichonia, lekarza weterynarii w Przychodni Weterynaryjnej DOG. w Skarżysku-Kamiennej i wykładowcy oraz kierownika studiów podyplomowych psychologia zwierząt w Poznaniu. – Z racji zawodu często obserwuję reakcje ludzi na śmierć zwierzęcia. Tak samo jak jesteśmy wszyscy różni, tak samo różnie przeżywamy odejście psa czy kota. Są właściciele, którzy bardzo to przeżywają – mówi w rozmowie z naTemat.
Dr Cichoń opowiada, że wiele osób chce pozostać przy eutanazji, którą w niektórych sytuacjach trzeba wykonać z powodu ogromnego cierpienia zwierzęcia i niemożności pomocy. – To bardzo trudne decyzje – zarówno dla właścicieli, jak i dla mnie, lekarza. Niektórzy wciąż przychodzą do lecznicy po śmierci zwierzęcia – nawet pół roku później – żeby po prostu porozmawiać z lekarzem – mówi lekarz weterynarii.
Jednak nie wszyscy chcą pozostać przy eutanazji zwierzaka, co osobiście dr Cichoń krytykuje. – Bardzo często bywa, że ludzie mówią, że kochają swoje zwierzę i traktują je jak członka rodziny, ale kiedy przychodzą ze zwierzakiem – starym, cierpiącym, któremu nie można już pomóc – aby poddać go eutanazji, zostawiają go w gabinecie i wychodzą. Mówią, że nie mogą na to patrzeć. A ten pies gdyby mógł, powiedziałby: "Nigdy nie mów, że nie możesz na to patrzeć. Niech to się stanie w twojej obecności, bo kiedy jesteś przy mnie, wszystko staje się łatwiejsze" – mówi w rozmowie z naTemat psycholog zwierząt.
Dr Cichoń wyznaje, że chce mu się płakać, gdy widzi minę psa zostawionego samego chwilę przed śmiercią. – Jest tak rozżalony, że aż nie da się tego opisać. Zdarzyło mi się wiele razy popłakać, gdy zostałem sam z tym biednym psem, którego opuszczono w najważniejszej – obok narodzin – chwili jego życia. Przecież gdy córce umiera ojciec, do ostatniej chwili trzyma go za rękę. Jeśli pies faktycznie jest kochany i traktowany jak członek rodziny, to nie rozumiem, że ktoś "nie może patrzeć" na jego śmierć i odchodzi – zauważa.
Lekarz weterynarii Remigiusz Cichoń zauważa również, że ludzie, którzy mają psy mające choroby przewlekłe czy złośliwe nowotwory – i którzy o tym wiedzą – są przygotowani na śmierć zwierzaka. – Najgorzej jest, gdy dzieje się to nagle, na przykład w wypadku samochodowym. Właściciele reagują wtedy często rozpaczą, płaczem, spazmami. Niektórzy przynoszą mi nawet do lecznicy martwe zwierzęta, ale niestety współczesna medycyna nie potrafi przywrócić martwych do życia – mówi ze smutkiem.
Tęczowy most
To, że ludzie traktują ukochane zwierzę jak członka rodziny, wcale nie jest dziwne, mimo że niektórzy wciąż tak uważają. To udowodnione naukowo. – W maju ubiegłego roku naukowcy Gerhardt i Chino, dwóch naukowców amerykańskich, pisało w periodyku „Science” o współpracy człowieka ze zwierzęciem i traktowaniu go w sposób zbliżony do nepotyzmu. I okazuje się, że coraz więcej osób postrzega swoje psy (i nie tylko) jako swoją rodzinę. Są to jednak postrzegania nakierowane stricte na zapewnienie potrzeb emocjonalnych człowieka i nie uwzględniają potrzeb emocjonalnych zwierzęcia – precyzuje lekarz weterynarii Remigiusz Cichoń.
Cierpienie po stracie psa, kota czy chomika jest więc naturalne, jednak jak sobie z nim radzić? Tak jak z każdą inną żałobą – należy dać sobie czas i pozwolić sobie na ból i płacz. Nie tłumić w sobie emocji, nawet złości czy gniewu. Śmierć zwierzaka to typowa w psychologii sytuacja kryzysowa, czasem konieczna więc będzie pomoc terapeuty. Terapia po utracie psa jest zresztą coraz częstszym zjawiskiem. Nie warto się tego wstydzić, nie warto też przejmować się osobami, które drwią z naszej żałoby po zwierzaku.
Dr Remigiusz Cichoń ma też jeszcze jedną radę dla osób, które borykają się z utratą psa czy kota. – Są ludzie, którzy po śmierci zwierzaka mówią: "nigdy w życiu nie wezmę już innego zwierzęcia, bo nie mam siły tego znowu przeżywać". Jednak z doświadczenia zawodowego wiem, że nowe zwierzę pomaga na stratę. Najlepszym lekarstwem jest młodość – nic tak nie dodaje radości i siły jak młody szczeniak – radzi. Jednak ludziom, którzy przeżywają śmierć zwierzęcia, trzeba dać czas – oni sami zdecydują, kiedy będą gotowi na kolejne zwierzę – podkreśla lekarz weterynarii.
Z takiej rady skorzystała Maja, której umarł pies Kuba. – Bardzo długo wszyscy w moim domu powtarzali: "Nigdy więcej żadnego psa". Chodziło o to, że nie chcieliśmy pisać się znowu na takie cierpienie gdy go zabraknie. Musiało minąć 5 lub 6, nim zdecydowałam się przygarnąć kolejnego psa. Ten ma już 8 lat i choruje, dlatego bardzo się martwię, że znowu odbiorę telefon z podobną informacją. Przeżywałam każdą jego operację, zabieg, chore oko, czy zranioną łapę. To naprawdę jest mój najlepszy przyjaciel… – opowiada.