Mrówki-kanibale uciekły z sowieckiego bunkra. Znamy kulisy polskiego odkrycia rodem z horroru

Bartosz Godziński
Ta historia brzmi jak scenariusz taniego horroru z lat 80., ale wydarzyła się naprawdę. Naukowcy odkryli w podziemnym bunkrze społeczność miliona mrówek, które w całkowitej ciemności pożerały trupy towarzyszy, by przetrwać. – Egzystowały w warunkach absolutnie dramatycznych – mówi naTemat szef grupy badawczej, prof. Wojciech Czechowski.
Mrówki musiały jeść trupy towarzyszy - inaczej nie przetrwałyby w surowych warunkach opuszczonego bunkra Fot. Wojciech Stephan
Mrówki-kanibale niedawno wyszły na wolność. Wcześniej przez lata były zamknięte w sowieckim bunkrze w zachodniej Polsce. Obiekt służył do składowania broni nuklearnej. Odkryciem ekscytował się cały świat, ale nawet sami naukowcy byli zaskoczeni tym, co zastali głęboko pod ziemią. Rozmawiam o tym z prof. Wojciechem Czechowskim, liderem zespołu badawczego i pracownikiem Muzeum i Instytutu Zoologii PAN.

Historia społeczności mrówek-kanibali z sowieckiego bunkra ma już kilka lat. Jak odkryliście to miejsce?

To był zupełny przypadek. W 2013 roku kolonia mrówek została zauważona przez ludzi liczących nietoperze w tym kompleksie bunkrowym. Przypomnijmy, że znajduje się on w lesie nieopodal wsi Templewo w województwie lubuskim – niedaleko granicy z Niemcami.
Takie akcje zimowego liczenia nietoperzy są przeprowadzane corocznie. W jednym z pomieszczeń, w którym, sądząc po obecności rury wentylacyjnej, prawdopodobnie mieściła się toaleta, natrafili na dość pokaźny kopiec ziemny zasiedlony przez ogromną liczbę mrówek leśnych z gatunku Formica polyctena. Wiadomość o tym znalezisku  dotarła też do mnie i tak zaczęliśmy nasze badania.


Udało nam się ustalić genezę tej kolonii i to, że mrówki nie mają przed sobą praktycznie żadnych perspektyw. Do bunkra niechcący wpadały ciągle to nowe osobniki i nie miały żadnej możliwości wyjścia na powierzchnię.
Podziemna kolenia mrówek została odkryta przypadkowo... w toalecie. Ta plama przed wejściem to "cmentarzysko"Fot. Wojciech Stephan
W jaki sposób mrówki wpadały do środka?

Ten kompleks bunkrowy, ze względów militarnych, był przysypany ziemią i zasadzono na nim las. Obecnie żyje tam duża wielogniazdowa kolonia, tzw. rudych mrówek leśnych. Traf chciał, że jeden z kopców mrówki  wybudowały na wylocie rury wentylacyjnej. 

Wcześniej wylot rury był z pewnością zabezpieczony, ale z czasem metalowa blacha, która go przykrywała, przerdzewiała. Stała się nieszczelna i przez lata mrówki wprost z gniazda wpadały do bunkra. Nie wiadomo jak długo to trwało, ale z pewnością wiele lat.
Kopiec został wzniesiony pechowo, bo centralnie nad wylotem rury wentylacyjnej do bunkraFot. Wojciech Stephan
Dlaczego nie mogły się wydostać?

Wlot rury mieścił się w suficie wysokiego na przeszło dwa metry pomieszczenia. Mrówki mogły się wspinać po jego ścianach, ale już nie były w stanie iść do góry nogami po śliskim, pokrytym mlekiem wapiennym, suficie. Gdyby to było możliwe, pierwsze mrówki, którym udało się wrócić do macierzystego gniazda, niewątpliwie zakomunikowałyby to reszcie towarzystwa i wytyczyły drogę ewakuacyjną. Po zardzewiałym wnętrzu rury, jak się później okazało, już mogły się poruszać.

Mrówki gromadziły się w bunkrze, bo więcej ich przybywało, niż wymierało, mimo że śmiertelność w warunkach skrajnie dla nich niekorzystnych była niewątpliwie ogromna. Wybudowały kopiec z zalegającej na podłodze bunkra ziemi, co też jest wyjątkowe, bo normalnie wznoszą kopce ze szczątków roślinnych (igliwia, drobnych patyczków itp.). Egzystowały w warunkach absolutnie dla mrówek dramatycznych (niska temperatura, brak naturalnego pokarmu).

Ten stan opisaliśmy w pierwszym artykule opublikowanym w 2016 roku. Wtedy też spotkało się to z ogromnym zainteresowaniem na całym świecie, ale i z głosami krytyki. Sugerowano, że robimy karierę na cierpieniu mrówek, zamiast je w jakiś sposób uratować. Ale i to się udało.
Właśnie tym wylotem mrówki wpadały do środka. Nie były jednak w stanie chodzić po śliskim suficieFot. Wojciech Stephan
W jaki sposób?

Wyprowadzenie setek tysięcy mrówek uwięzionych 7 metrów pod ziemią początkowo wydawało się niemożliwe. Można było oczywiście zatkać jakoś wlot rury w suficie, uniemożliwiając dalsze wpadanie mrówek do bunkra, ale w niczym nie pomogłoby to już tam przebywającym. Rozwiązanie okazało się jednak niezwykle proste.

Wystarczyło wstawić do rury deskę, po której, jak po drabinie, mrówki mogły dostawać się do wnętrza rury, a tam już prostą drogą w górę do macierzystego gniazda. Deskę wstawiliśmy jesienią 2016 roku, a z początkiem wiosny kolejnego roku, dolne "gniazdo" było już praktycznie puste.
Zdolności adaptacyjne mrówek z gatunku formica polyctena (mrówka ćmawa) zaskoczyły samych naukowców. Ich historia zamknie się w trylogii - wkrótce ukaże się jeszcze trzeci artykuł z wnioskami z badańFot. Wojciech Stephan
Czyli tej kolonii tam nie ma od kilku lat?

Ujmę to tak: mrówki wciąż tam wpadają, ale teraz mogą się chociaż wydostać. Od czasu wstawienia drabiny, mogą też z własnego wyboru schodzić na dół. Artykuł ukazał się dopiero teraz, bo musieliśmy przeanalizować i podsumować nasze badania, a przede wszystkim potwierdzić nasze domysły, czym tak naprawdę się żywiły.

Owady społeczne, w tym mrówki, mają to do siebie, że dzielą się pokarmem. Gromadzą pożywienie w wolu – specjalnej części przewodu pokarmowego, z której mogą je oddać innemu osobnikowi. Wpadające z góry mrówki z wypełnionym wolem dostarczały zatem nieco pożywienia dla uwięzionych na dole, ale, w stosunku do potrzeb, były to z pewnością minimalne ilości. Od czasu do czasu zapewne trafiały się też padłe nietoperze i myszy. To jednak z pewnością nie wystarczało dla około milionowej podziemnej społeczności mrówek.

Wysnuliśmy przypuszczenie, że podstawowym ich pożywieniem były trupy innych mrówek, dostępne bez ograniczeń. Potwierdziła to analiza zebranych martwych osobników, noszących charakterystyczne ślady ugryzień żuwaczkami.

Generalnie owady społeczne unikają pożerania martwych osobników swojej czy obcych kolonii ze względu na możliwość zarażenia się pasożytami lub chorobami bakteryjnymi – o epizoocję łatwo w warunkach dużego zagęszczenia. W bunkrze jednak nie miały innego wyjścia. To najbardziej istotny naukowy wynik badania zaprezentowany w drugim artykule.
Zwykła deska stała się dla mrówek "schodami do nieba"Fot. Wojciech Stephan
Czyli gdyby mrówki nie spadały "z nieba", to te w podziemiach długo by nie przetrwały?

Tak, gdyby w pewnym momencie rura została zatkana, wszystkie by wymarły. Ten "system" funkcjonował za sprawą nieustannego "zasilania" podziemnej populacji mrówkami wpadającymi z góry, a zarazem przystosowaniu do zjadania martwych osobników. To drugie przedłużało życie indywidualnych mrówek.

Mieliście dylemat moralny polegający na wyborze między naukowym nieingerowaniem w naturę, a ludzkim odruchem i uratowaniem tych biednych mrówek?

Jestem osobą ogólnie wrażliwą (śmiech). Od samego początku myślałem o tym, jak je stamtąd wydostać. Mam satysfakcję, że ten pomysł z "drabiną" się sprawdził. Trochę to trwało, ale się udało. Ponadto nie przesadzajmy z tą "naturą" w tym akurat przypadku.
Społeczność w bunkrze liczyła około milion osobników. Właśnie skala tego "systemu" była największym zaskoczeniem dla naukowcówFot. Wojciech Stephan
Kolejny ciekawy wniosek z obserwacji tej kolonii był taki, że mrówki żyły w mrocznym bunkrze - same, bez królowej.

Tak, wielokrotnie szukaliśmy śladów rozrodczości, jednak ich nie znaleźliśmy. Po pierwsze, mimo intensywnych poszukiwań nie udało się stwierdzić obecności królowych – ani żywych, ani martwych (może szczeliny, przez które mrówki wpadały do rury były dla nich za wąskie). Akurat ten gatunek mrówek jest poligyniczny, tzn. w kolonii występuje wiele, nawet tysiące królowych.

Teoretycznie jaja mogły składać robotnice (z takich jaj u mrówek wylęgają się tylko samce), ale też nie. Było po prostu za zimno. Mrówka potrzebuje przynajmniej 25 stopni do rozmnażania, tymczasem w bunkrze, nawet w lecie, było maksymalnie kilkanaście stopni.

Mrówki poradziły sobie w zimnie, bez światła i jedzenia. Z odkrycia pańskiego zespołu można dojść do krzepiących wniosków, cytując "Park Jurajski", że życie zawsze znajdzie sposób.

Tak, to całościowy wniosek z obu artykułów. Wykazaliśmy niesamowitą zdolność adaptacyjną tych owadów. Kiedy weźmiemy garść z mrowiska i przeniesiemy je gdzie indziej, to one też się tam zorganizują. Nie rozpraszają się, lecz skupiają i mogą dać zaczątek nowej kolonii. Natomiast to, że potrafiły się w miarę zaadaptować do aż tak drastycznych warunków, jest również niezwykle ważną rzeczą.
Do bunkra wciąż wpadają mrówki, ale są już w stanie z niego wyjść. Pomieszczenie stało się cmentarzyskiem - pod ścianami widzimy zwłoki owadówFot. Wojciech Stephan
Czyli nie tylko karaluchy i szczury przetrwałyby wojnę atomową?

Na szczęście do takiej jeszcze nie doszło. Przygotowując się do badań, poszukiwałem wiadomości o tym kompleksie bunkrów. Nie ma tam zwiększonego promieniowania. Choć wydaje się, że rzeczywiście mrówki potrafią je dobrze znosić.

A czy po wyjściu z bunkra mrówki-kanibale dalej pożerały zwłoki?

Po pierwsze, nie sposób tego stwierdzić. Po powrocie do gniazda macierzystego wtopiły się w swoją dawną społeczność, przemieszały się z miejscowymi mrówkami. Miały już zwykłe pożywienie i zaczęły normalnie funkcjonować. Po drugie kanibalizm wśród mrówek nie jest jakimś ewenementem. Zdarza się, że mrówki zjadają trupy innych mrówek. W tym przypadku nadzwyczajna była tylko skala zjawiska.
Bunkier jest częścią sowieckiego kompleksu działającego od lat 60. do 1992 roku. Został zbudowany do składowania broni nuklearnejFot. Wojciech Stephan


Czy to już koniec badania?

Okresowe kontrole w bunkrze nadal prowadzimy i mamy materiał na jeszcze jedno opracowanie. Ale na pewno już o znacznie mniej sensacyjnym charakterze.