W Polsce wszyscy kochają zwierzęta, ale zupełnie inaczej traktujemy ubój szczególnymi metodami, a inaczej podchodzimy do zadawania śmierci na przykład podczas polowań na dziką zwierzynę. Myślistwo to przyjemność, to sport, ale to także pożyteczny element gospodarki leśnej. Mimo to, wiąże się przecież z zabijaniem zwierząt i to często połączonym z wywoływaniem dużego stresu, szoku i bólu. Nie mamy też nic przeciwko zabijaniu standardowymi metodami, a więc na przykład prądem, czy strzelaniem zwierzętom oczekującym na swoją kolej w okropnie długiej kolejce po śmierć, prosto w głowę. CZYTAJ WIĘCEJ
– Monitorujemy kwestię myślistwa w Polsce i hipokryzją jest przywoływanie jej "jako gorszej i zapomnianej" przy okazji uboju rytualnego. Zawsze jest tak, że jak zajmujemy się jedną kwestią, to wytyka nam się drugą. To odwracanie kota ogonem – mówi Cezary Wyszyński z Fundacji Viva! działającej na rzecz zwierząt. Zapewnia, że obrońcy praw zwierząt zajmują się nie tylko ubojem, bo problemów zwierząt w Polsce jest naprawdę dużo. – Reagujemy na bieżąco. Jak Bronisław Komorowski startował w wyborach prezydenckich, zrobiliśmy przecież całą akcję, żeby zrezygnował z polowań. Myślistwo jest kolejną, obok uboju rytualnego, archaiczną kwestią, zupełnie niepotrzebną i wywołującą cierpienie zwierząt – podkreśla.
To zgodne stanowisko zdecydowanej większości organizacji stających w obronie zwierząt. Zupełnie odmienne prezentują oczywiście przedstawiciele środowisk łowieckich. – Gdybyśmy na jeden rok zakazali łowiectwa, po roku nie mielibyśmy chleba w sklepach. Łowiectwo to nie zabawa chłopców biegających z bronią i strzelających do wszystkiego, co się rusza. Łowiectwo to sterowanie populacją zwierząt w Polsce. W tej chwili mamy w Polsce 250 tys. dzików, jeśli przez rok nie wykonalibyśmy odstrzału, za rok mielibyśmy ich ponad 0,5 mln – tłumaczy Bartłomiej Popczyk, kierownik Działu Hodowli Polskiego Związku Łowieckiego.
W Polsce zarejestrowanych jest około 115 tys. myśliwych. Skarżą się, że wielokrotnie są "wrzucani do jednego worka" z kłusownikami. – Kłusownictwo jest przestępstwem. Używanie wnyków, siatek, potrzasków, strzelanie z innej broni, niż dopuszczonej rozporządzeniem Ministra Środowiska, też. My nie stosujemy tych metod – zapewnia kierownik Działu Hodowli Polskiego Związku Łowieckiego. Co więcej, myśliwi są zaangażowani w walkę z kłusownikami. Według szacunków PZŁ w ubiegłym sezonie myśliwi (kwiecień 2012-marzec 2013) zebrali 84 tys. wnyków, 640 potrzasków, odnotowali 1700 przypadków podejrzenia o kłusownictwo z bronią, ujęli 105 kłusowników z bronią i przekazali ponad 500 spraw organom ścigania.
PZŁ zapewnia, że myśliwi stosują wyłącznie dozwolony odstrzał z użyciem broni palnej myśliwskiej, albo odłów przy pomocy ptaków łowczych. Plan odstrzału przewiduje m.in. w przypadku dzika odstrzał dochodzący nawet do 200 proc. stanu, a w przypadku lisów do 100 proc. – Dla kogoś, kto nie ma wiedzy w tym zakresie, może to być porażający procent, ale my utrzymujemy populację na odpowiednim poziomie. Od 10 lat liczba lisów nie spada, tylko rośnie – wyjaśnia Bartłomiej Popczyk.
Zgody nie będzie?
Bartłomiej Popczyk podkreśla, że obecna liczba myśliwych w Polsce mogłaby być większa, bo jest dużo pracy. – To nie jest nasz wymysł. Tu przecież nie chodzi o mordowanie, to nie redukcja zwierząt, tylko utrzymanie poziomu populacji. Te gatunki same nie mogą przecież ograniczyć swojego przyrostu. Nie jesteśmy mordercami, jak nas nazywają niektórzy pseudo-ekolodzy – stanowczo podkreśla Popczyk. Kierownik Działu Hodowli PZŁ wyraźnie oddziela ekologów od ochroniarzy przyrody. W jego ocenie taka postawa niektórych środowisk jest szkodliwa, bo umacnia brak wiedzy. – W innych krajach nikt nie wysuwa absurdalnych pomysłów, żeby zakazać łowiectwa. To ekonomicznie niewykonalne. W Polsce takie postulaty się niestety pojawiają – dodaje.