Sarenki, dziki, lisy, dzikie ptaki, a nawet małe wilczki i rysie. Pracownicy ośrodków rehabilitujących dzikie zwierzęta ratują życie i zdrowie setkom ssaków, gadów i ptaków w Polsce. Porozmawiać z ich opiekunami nie jest łatwo. Podopieczni wymagają czasem większej uwagi niż dzieci, a kiedy gdzieś potrzebna jest pomoc, rzucają wszystko i jadą. – Siedziałem na fotelu u dentysty, kiedy dostałem telefon, że trzeba ratować łosia. Zdążyli mi tylko opatrunek założyć – opowiada ze śmiechem Michał Kudawski, kierownik Ośrodka w Szczecinie-Wielgowie.
– Oddzwonię do pani, bo mam teraz interwencję z szopem w garażu – powiedział mi na wstępie Michał Kudawski, który prowadzi Ośrodek Rehabilitacji Dzikich Zwierząt w Szczecinie-Wielgowie. To jeden z ponad 50 podobnych w Polsce. Niektóre specjalizują się w pomocy tylko dzikim ptakom, inne ratują życie ptaków, ssaków, gadów, płazów i owadów.
Po przewiezieniu szopa Michał Kudawski miał już "w kolejce" trzy następne interwencje,a tu jak na złość popsuł się samochód. – Tak to już jest. Wszystko na spontanie. Nie ma chwili wytchnienia, świątek, piątek czy niedziela. Kiedyś siedziałem na fotelu u dentysty. Dostałem telefon, że jest akcja i trzeba ratować łosia. Adrenalina podskoczyła i mówię do dentystki, musimy skończyć tego zęba w przyszłym tygodniu i zaczynam schodzić z fotela, a wszyscy patrzą na mnie jak na wariata. Zdążyli mi tylko opatrunek założyć i pojechałem – śmieje się Kudawski.
Ośrodek założył w 2008 roku i mieszka w nim 220-230 zwierząt (od ptaków, przez ssaki, gady i płazy, po owady). W Ośrodku pracują dwie osoby, a pomaga jeszcze trzech wolontariuszy.
Nowy dom
Działający przy nadleśnictwie w Krynkach (woj. podlaskie) Ośrodek Rehabilitacji Dzikich Ptaków i Ssaków "Przytulisko" powstał w 2010 roku. Jest położony w środku lasu, w miejscu ustronnym, do którego ludzie praktycznie nie docierają. Jego opiekunem jest Robert Konował. Oprócz niego zwierzakom pomaga jeszcze lekarz weterynarii, z którym Ośrodek ma podpisaną umowę i jedna osoba, która karmi podopiecznych i pomaga sprzątać ich klatki.
W "Przytulisku" mieszka około 50 zwierząt. To przede wszystkim dzikie ptaki, bo na nie nakierowany jest Ośrodek, ale przyjmowane są wszystkie zwierzęta, które potrzebują pomocy. – Niedawno trafiły do nas dwa 2-3 tygodniowe łosie. Były wygłodzone, wychudzone i słabe. Podkarmiliśmy je i nabrały siły. Łosie jest bardzo ciężko hodować poza środowiskiem naturalnym. Udało nam się znaleźć dla nich dwa miejsca w innych placówkach – opowiada nam Robert Konował.
W Krynkach, w przeciwieństwie do Szczecina-Wielgowa, nie ma wystarczających warunków dla większych zwierząt. Poza tym niektóre ptaki i ssaki potrzebują dłuższego czasu na rekonwalescencję, dlatego pracownicy już planują jego rozbudowę. Mają zostać wybudowane m.in. trzy wybiegi dla większych zwierząt – jak saren i dzików, w których zwierzęta będą czekały na większy dom.
W niektórych Ośrodkach po rehabilitacji nawet 60 proc. zwierząt jest wypuszczana na wolność. W innych udaje się to w 20-30 proc. Te, które nie mają już szansy na poradzenie sobie wśród dzikiej natury, zostają jako "rezydenci". W Krynkach od kilku lat mieszka 20 takich bocianich rezydentów. Tych ptaków jest w tutaj najwięcej. W szczecińskim pogotowiu zwierzęcym jest więcej rezydentów. – Na stałe zostają zwierzęta, które mają trwale uszkodzone ciała i te, które są już za bardzo oswojone. I tak mamy oswojonego szopa, lisa, bobra, sarny, dzika, bociany. Chodzą za nami jak psy. To wygląda zabawnie. Kiedyś próbowaliśmy wypuścić te bociany na wolność, ale jak wróciliśmy samochodem na miejsce już na nas czekały – wspomina ze śmiechem Michał Kudawski.
Opiekun całą dobę
Praca przy rehabilitacji dzikich zwierząt wymaga ogromnego zaangażowania i czasu. Nie kończy się po ośmiu godzinach. Pracownicy są pod telefonami właściwie 24h. Zwierzęta do takich palcówek trafiają znalezione przez pracowników, leśniczych, strażników miejskich, ale i zwykłych ludzi. Do "Przytuliska" w Krynkach telefon dzwoni w okresie lęgowym nawet kilka razy dziennie, do Szczecina kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt. Czasem chodzi jedynie o poradę. Niektórzy telefonują nie tylko z informacją, że znaleźli jakieś zwierzę, ale i uznali, że powinni znalezionego ssaka, gada, płaza czy ptaka zabrać do domu.
– Jak ktoś dzwoni, to zawsze radzimy sprawdzić, czy istnieje potrzeba, żeby takie zwierzątko zabierać. Niektórym można w ten sposób zrobić tylko krzywdę. Ludzie zabierają często młode sarenki. Część zupełnie niepotrzebnie i dla nas to wielki żal. Jak człowiek dotknie takiego malucha, to matka już go nie przyjmie – wyjaśnia Robert Konował.
Ludzie przynoszą często również pisklaki. – To jest taki odruch ludzki: widzą mały, bezbronny ptaszek, więc go zabierają. Trzymają je w domu 1-2 dni, a później jak w poniedziałek trzeba wrócić do pracy, pojawia się problem, bo pisklaka trzeba karmić i zajmować się się nim praktycznie na okrągło – dodaje opiekun "Przytuliska" w Krynkach.
Z miłości do zwierząt
Jak trafi się taki pisklak pracownicy muszą go czasem zabrać ze sobą do domu, bo maluszki wymagają stałego karmienia i odpowiedniej temperatury. Mimo wysiłku robią to z prawdziwą pasją, bo wybrali tę pracę z miłości do zwierząt i przyrody. – To oryginalne pożycie, ale wybrałem je świadomie. Zwierzęta były w moim życiu od małego. Skończyłem zootechnikę i nawet specjalizację wybrałem taką, na którą nikt nie chciał iść: hodowla zwierząt. Nie wyobrażałem sobie innej pracy – zaznacza Michał Kudawski. Mimo że trafiają do nich te same zwierzęta, to każdy dzień jest inny, nieprzewidywalny.
– Jest ogromna satysfakcja, kiedy przyjeżdżają do nas nowe zwierzęta i możemy im pomóc. A już prawdziwa radość pojawia się, kiedy możemy je wypuścić na wolność – podkreśla Robert Konował.
Dwa lata temu do Krynek trafił malutki ryś. Jego matkę najprawdopodobniej wystraszyły psy. Pracownicy przy pomocy ekspertów z Instytutu Biologii przez dwie noce przez specjalne kamery obserwowali, czy matka nie wróci po małe, które ją nawoływało. Nie przyszła i mały ryś mieszkał w "Przytulisku" przez kilka miesięcy. Pracownicy znaleźli mu miejsce w innym pogotowiu. – Ma tam naprawdę dobre warunki. To jest taka pół-wolność, ale wiemy, że jego młode już trafią na wolność. To zawsze jakiś sukces – mówi Konował.
Ręka człowieka
Zdarzają się również tragiczne przypadki. Do zranień niektórych podopiecznych rękę przyłożył niestety człowiek. – Mieliśmy pod opieką młodą sarenkę z uciętą nogą, inna miała złamaną szczękę i nie mogła jeść. Niektórym zwierzętom nie jesteśmy w stanie pomóc. Trzeba jest niestety czasem uśpić – dodaje opiekun "Przytuliska".
Niektóre zwierzęta giną, bo ludzie dokarmiają je na własną rękę. – Odbieramy czasem ledwo żywe ptaki. Możemy im udzielić jedynie pierwszej pomocy, zdychają po kilku godzinach, bo ludzie próbowali karmić je chlebem i są strasznie zakwaszone – opowiada Michał Kudawski. Dlatego tak ważne jest, żeby nie udzielać pomocy znalezionym zwierzakom bez konsultacji z kimś z takich ośrodków.
Według Michała Kudawskiego średnio 95 proc. trafiających do nich zwierząt ucierpiało z winy człowieka. – To są kolizje drogowe, utknięcia w siatkach, płotach, wiatraki, których jest coraz więcej, a w które wpadają bieliki i inne ptaki i niestety coraz częściej giną. To również zastawiane przez kłusowników sidła – wymienia kierownik Ośrodku w Szczecinie-Wielgowie. – Zwierzakom zabiera się coraz więcej dzikich terenów, powstają nowe osiedla i ludzie dziwią się, że wlatują im tam ptaki. Kiedyś wezwała nas pani, która kazała nam zabrać sowę mieszkającego na sośnie, bo nie dawała jej spać – dodaje.
Przywiązanie
To ogromny ból dla opiekunów, bo do pensjonariuszy, szczególnie maluchów, bardzo łatwo się przywiązać. Od niecałego tygodnia w Krynkach mieszka szczeniak wilka. – Nie wiemy, czy jego matkę ktoś złapał, czy zginęła np. pod kołami samochodu, czy może stado go wykluczyło, chociaż to się bardzo rzadko zdarza. Trafił do nas odwodniony, wygłodzony. Na początku kiedy go karmiliśmy, warczał. Po kilku dniach już podbiega, łapie nas za spodnie, gryzie, ale tak na żarty, dla zabawy. To nie boli – opowiada Robert Konował.
W Krynkach nie ma dla małego wilczka dostatecznie dużo miejsca, więc pracownicy szukają mu nowego domu, gdzie miałyby więcej przestrzeni. – Oczywiście smutno nam na myśl, że wyjedzie, bo przywiązał się już do nas, a my do niego – przyznaje opiekun szczeniaka.
Takie przypadki jak mały wilk, czy ryś to prawdziwa rzadkość. – Chyba najbardziej w pamięć zapadła mi historia tego rysia i teraz ten wilczek. W Puszczy Knyszyńskiej jest ich może około 30 sztuk. Jak się trafia taka perełka, to widać jak ważne są takie ośrodki – dodaje Robert Konował.