Ponad 1400 zabitych waleni podczas jednego polowania, morze czerwone od krwi i truchła leżące obok siebie w rzędach. Obok te delfiny, którym udało się przeżyć. Poranione, często z wnętrznościami na wierzchu, umierają powoli w bólu. Rzeź obserwują zgromadzone na brzegu rodziny z dziećmi. Tak wygląda przerażająca tradycja Wysp Owczych, która w każdym roku pochłania setki, a nawet tysiące ofiar.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Wyspy Owcze to archipelag wulkaniczny położony na Oceanie Atlantyckim. Zjawiskowe wodospady spływające prosto do oceanu i ciemne, bazaltowe skały porośnięte wyraziście zieloną trawą sprawiają, że region ten jest wyjątkowo malowniczy. Ale Wyspy Owcze cieszą się nie tylko wyjątkową florą. Słyną także z przepięknych zwierząt: od rzadko spotykanych gatunków ptaków po kilka gatunków fok, orek i wielorybów.
I to właśnie te ssaki, a dokładniej grindwal długopłetwy (gatunekssaka z rodziny delfinowatych), pod płaszczykiem długowiecznej tradycji pada ofiarą wyjątkowo krwawej rzezi. Podobny los spotyka także m.in. delfiny butlonose i delfinowce białobokie.
Wyspiarskie fiordy służą więc także jako skuteczna zasadzka dla tych zwierząt. Polowanie, oficjalne zwane grindadráp, wywodzi się tradycji sięgającej czasów wikingów, a jej podstawowe założenie, czyli zabijanie waleni, niestety "ma się dobrze" aż do dziś.
Uzbrojeni mieszkańcy czekają na brzegu, aby wydać wyrok śmierci na walenie
Jak przebiega grindadráp? Na przykład ssaki najpierw są zaganianie do węższych miejsc jak fiordy czy zatoki, a następnie dźgane są harpunami w wodzie. Inny sposób na zabicie tych zwierząt to przebicie im kręgosłupa. Potem, w czerwonej od krwi wodzie, transportuje się je na brzeg, gdzie kawałkami ich ciał obdarowywani są obserwujący polowanie z brzegu mieszkańcy. Zdarza się też, że jeszcze żywe są przeganiane na płycizny, aby "uzbrojeni" mieszkańcy sami wydali na nie wyrok śmierci.
Grindadráp, wiele lat wstecz, dla mieszkańców Wysp Owczych był bardzo ważnym wydarzeniem. Z uwagi na mało rozwinięte rolnictwo i problemy z dostawami, pozyskanie mięsa i tłuszczu z waleni pozwalało Farerczykom - mieszkańcom Wysp Owczych - przetrwać zimę. Zwyczaj także integrował społeczeństwo.
Grindadráp w tych czasach to krwawy, rodzinny festyn, a nie sposób na przetrwanie.
W 2021 r. padł rekord w liczbie zabitych waleni – w jednym polowaniu zginęło ponad 1400 delfinowców białobokich. Według raportu pod nazwą "1428 Dolphins Slaughtered in the Faroe Islands Sunday Night" z 2021 r. wydane przez Stowarzyszenie Sea Shepherd, którego misją jest ochrona oceanów i dzikiej przyrody morskiej na świecie, połów był wyjątkowo brutalny oraz przeprowadzony niezgodnie prawem i zasadami. Niektóre polujące osoby, jak się okazało, nie miały potrzebnych zezwoleń, inni zaś nie przeszli wymaganego szkolenia w zakresie szybkiego zabijania tych ssaków.
Ludzie łodziami motorowymi przejeżdżali po delfinach
Zwierzęta były transportowane na dystansie około 45 km do płytkiej wody. Materiały filmowe z tego wydarzenia dowodzą, że wiele po takim transporcie wciąż żyło. Z kolei zdjęcia z polowania udowodniły, że mnóstwo delfinów doświadczyło wyjątkowo brutalnego traktowania.
Na ich ciałach było dużo ran, m.in. od śrub napędowych, co oznacza, że ludzie łodziami motorowymi po prostu po nich przejeżdżali, fundując waleniom tym samym mnóstwo cierpienia i powolną, bolesną śmierć.Do wyławiania ich na brzeg, Farerczycy wkładają hak transportowy do otworu nosowego grindwali, co także stanowi duży ból i cierpienie dla tych zwierząt.
"Wyniki badań wskazują, że są to (grindwale – red.) zwierzęta niesłychanie społeczne, doskonale się komunikujące w bardzo złożony sposób, że są inteligentne i że rozumieją zachodzące wokół nich zmiany. (...) Wszystkie zabijane zwierzęta wiedzą, że zabijani są także pozostali członkowie stada: zwierzęta komunikują się ze sobą wokalnie i behawioralnie. Jest oczywiste, że rozumieją, co się dzieje" – pisze Hanna Mamzer z Instytutu Socjologii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu w materiale pn. "Społeczna percepcja polowań na grindwale na Wyspach Owczych".
Zabijać, ale mniej?
To wszystko stało się impulsem do zaostrzenia działań organizacji prozwierzęcych. Rząd w odpowiedzi na oburzenie mieszkańców i działania organizacji zdecydował, że w 2022 r. Farerczycy będą mogli zabić "tylko" 500 grindwali długopłetwych. Oczywiście to dobrze, że mniejsza liczba bezbronnych zwierząt stanie się ofiarami krwawej tradycji, ale nadal ich zabijanie z takich pobudek i w takiej formie budzi dużo emocji (i słusznie!). To niehumanitarny proceder, który jak najszybciej powinien się zakończyć.
Tym bardziej że ssaki te, w porównaniu ze zwierzętami hodowlanymi, mogą aż do śmierci żyć w swoim naturalnym środowisku, zgodnie z naturą i ich potrzebami – po prostu mogą być szczęśliwe. Zabija się je dopiero wówczas, gdy chce się z nich pozyskać mięso. To z kolei w dzisiejszych czasach nie jest mieszkańcom Wysp Owczych niezbędne do przetrwania.
Społeczeństwo to jest przecież rozwinięte, nie grozi im już głód, jak niegdyś, gdy dopiero samodzielne pozyskanie mięsa i tłuszczu pozwalało przeżyć.
"W świetle przedstawionych informacji, szczególnie medyczno-weterynaryjnych, polowania na grindwale długopłetwe należy definiować w kategoriach uboju rytualnego, ze względu na: po pierwsze osadzenie tego sposobu zabijania zwierząt w tradycji i jego postrzeganie jako istotny element kulturowy, a po drugie – ze względu na przyjętą jako obowiązującą technikę zabijania, przy zastosowaniu której zwierzę pozostaje świadome i umiera bez ogłuszenia, na skutek wykrwawienia się. Jest to wyjątkowo okrutny sposób zabijania zwierząt – bowiem po przerwaniu rdzenia kręgowego jego funkcje motoryczne są wyłączone, więc nie może ono uciekać ani się bronić, zachowuje jednak świadomość tego, co się dzieje i jakim dalszym działaniom jest poddawane. Tego rodzaju sposób zabijania zwierząt jest etycznie i moralnie niedopuszczalny" – stwierdza Hanna Mamzer.
Rasizm gatunkowy zwierząt - dlaczego zabijanie tylko niektórych zwierząt oburza
Warto też zastanawiać się, dlaczego to właśnie ta tradycja budzi tyle kontrowersji i jest odbierana tak źle (doprowadziła przecież do interwencji rządu!), podczas gdy inne zwierzęta żyją w fatalnych – fermowych lub przemysłowych – warunkach po to tylko, aby umrzeć? Co najmniej z dwóch powodów.
Po pierwsze, przyzwyczailiśmy się do tego, że kurczaki czy świnie "po to są". Po drugie to, co się dzieje ze zwierzętami hodowlanymi, jest schowane za murami wielkich hal tak, aby ludzie widzieli tylko gotowy produkt, a nie cały proces, dzięki któremu pozyskuje się części ciała zwierząt, nazywane potem eufemistycznie wołowiną, wieprzowiną czy drobiem.
Wyobraźmy sobie przez chwilę nasze reakcje, gdyby ściany na fermach, gdzie zwierzęta przetrzymywane są w fatalnych warunkach w systemie klatkowym, a następnie zabijane, były przezroczyste. Czy nadal tak samo patrzylibyśmy na mięso sprzedawane na półkach sklepowych bądź w restauracjach?
A czy gdybyśmy nie mogli zobaczyć tego, co się dzieje z waleniami z Wysp Owczych, ich martwych ciał ustawionych obok siebie w rzędach, z wnętrznościami na wierzchu, zakrwawionego morza, rodzin z dziećmi obserwujących spokojnie tę rzeź niczym coroczne dożynki, czy to aż tak bardzo by nas dotykało?