Munchkin na pierwszy rzut oka wygląda jak dachowiec, jednak wszystko zmienia się, gdy spojrzymy na jego łapki – są krótkie, jak u jamnika, przy zwykłym rozmiarze ciała, przez co kot wygląda dość karykaturalnie. Wszystko za sprawą choroby genetycznej zwanej pseudoachondroplazją.
I chociaż nie wpływa ona na inteligencję, sprzyja bólom łap i kręgosłupa, co wzbudza kontrowersje wśród miłośników kotów. "Czy krótkie łapy przynoszą im jakąkolwiek korzyść? Czy mogą lepiej polować?" – pytają na forach. "To jest robienie ze zwierząt kalek" – twierdzą niektórzy.
Przeciwnicy rasy powołują się na często występującą w rasie lordozę oraz bóle, które niekiedy są tak silne, że uniemożliwiają kotu chodzenie. Pomimo to rasa cieszy się dużą popularnością, a ponieważ jest rzadka, za krótkonogiego kociaka trzeba zapłacić nawet kilka tysięcy euro. Pytanie brzmi, czy warto ryzykować cierpieniem zwierząt.
Pierwsze koty z krótkimi nogami wyhodowano w latach 30. XX wieku w Anglii. Z archiwalnych danych wynika, że przetrwały cztery pokolenia, zanim – po wybuchu II wojny światowej – przerwano ich hodowlę. Przez cały ten czas, tak jak teraz, dyskutowano o sensie hodowli mini-kotów. Zastanawiano się, gdzie zaczyna się różnorodność, a gdzie kalectwo.
Munchkiny, które znamy dzisiaj, wyhodowano w latach 80. w USA. To wtedy nauczycielka muzyki Sandra Hochenedel z Rayville w Luizjanie znalazła na ulicy dwa koty z krótkimi nogami. Jeden z nich był w ciąży, a kiedy urodził, niektóre kocięta miały krótkie nogi. Kotka urodziła jeszcze kilka miotów, po czym zniknęła. Ponieważ kocięta mogły wychodzić na zewnątrz, zaczęły rozmnażać się z lokalnymi kotami.
W Rayville szybko zamieszkała populacja krótkonogich kotów. Hochenedel zainteresowana tym, jak sobie radzą, pomyślała, że może być to nowa rasa. Skontaktowała się w tej sprawie z drem Solveigiem Pfluegerem, sędzią ds. wszystkich ras i przewodniczącym komisji ds. genetyki TICA (The International Cat Association).
Naukowiec uznał, że za wyjątkowy wygląd kotów odpowiada karłowatość. Obawiając się, że będą one miały te same dysfunkcje co jamniki i corgi (bóle kręgosłupa, bioder) zlecił dalsze badania. Nie dowiodły one jednak, że koty są karłowate. Uznano, że ich jedyną wadą są krótkie nogi – pozostałe kości miały być normalne.
Kiedy w 1994 roku TICA uznała rasę, jedna z wieloletnich członkiń organizacji, porzuciła pracę. "Nie będę przykładać do tego swojej ręki" – napisała w oświadczeniu. Wiele osób podzielało jej zdanie, a rasa nie została uznana przez FIFe (Fédération Internationale Féline) – największą i najbardziej renomowaną organizację felinologiczną na świecie. Powołano się na argument, że "dysfunkcji nie można określać rasą".
Munkchiny na początku lat 90. stały się jedną z najdroższych ras kotów na świecie, osiągając zawrotne ceny kilku tysięcy dolarów. Zamówień u hodowców było tyle, że na swojego kociaka trzeba było czekać nawet 2 lata.
Oczywiście nie przełożyło się to na dobro rasy. Ludzie, wyczuwając łatwy zarobek, zaczęli rozmnażać koty w nieodpowiedzialny sposób. W wyniku chowu wsobnego umierało ok. 25 proc. kociąt. Te, które przeżywały, dożywały sędziwego wieku 13-15 lat, a więc takiego, co zwykłe koty.
Według informacji od opiekunów wiele munchkinów zmagało się z lordozą, a te ze zwiększoną masą ciała, często chorowały na chorobę zwyrodnieniową stawów. Z tego powodu w niektórych krajach, np. w Holandii zabroniono ich hodowli. Dziś takiego kota można kupić w zasadzie tylko w USA i Francji.
Niemniej munchkiny, nieświadome otaczających ich kontrowersji, są po prostu kotami – choć nie potrafią wskoczyć na blat, lubią się bawić i choć nie są zbyt wysportowane, stają na tylnych łapach jak surykatki. Niektórzy cenią to sobie do tego stopnia, że płacą za nie tysiące złotych. Pozostaje pytanie, czy to etyczne.