Jako dziecko przyglądałam im się z zaciekawieniem, gdy pływały w wannie. Niektórym nadawałam imiona. Później karpie znikały, lądując w moim brzuchu. Jadłam je, choć mi nie smakowały, by zadowolić rodziców. Dziś już wiem, że ta tradycja była niepotrzebna, okrutna i głupia. Czas zakazać sprzedaży żywych karpi.
Reklama.
Reklama.
Pierwsze rozważania na temat losu karpi wygenerowałam w okolicach 1997 roku, kiedy na polecenie dziadka przyniosłam do kotłowni nóż. Nie wiedziałam wtedy jeszcze, że uczestniczę w Wielkim Świątecznym Festiwalu Śmierci.
– Wyjdź – powiedział dziadek.
Przez okno widziałam, jak zabija karpie. Najpierw walił im młotkiem między oczy, żeby straciły przytomność. Później jednym sprawnym ruchem odcinał im głowę. To był dziadek, jakiego nie znałam, jakby ktoś go podmienił.
Wielkie martwe oczy patrzyły na mnie z kosza.
Wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że ten kraj potrzebuje wielkiego kuchennego egzorcyzmu, który Lech Wałęsa powinien przeprowadzić, gdy tylko dostał Pokojową Nagrodę Nobla i przepędził komunizm.
Bo karp na święta nie jest żadną chrześcijańską tradycją. To komunistyczny relikt.
Komunistyczny rodowód karpia
Zacznijmy od tego, że pan Jezus nie wyssał karpia z mlekiem matki, a Polacy przed wojną nie jedli karpi, preferując szczupaki i śledzie.
Smażony, pieczony, po kaszubsku – karp stał się naszą coca-colądopiero po II wojnie światowej, kiedy wszystkie "nasze ryby" wyjedli niemieccy żołnierze, przy okazji niszcząc polską flotę.
Został tylko karp i choć nie jest zbyt smaczny ani ładny, to mu się udało – wdarł się na polskie salony jak Caroline Derpieński.
Za marketingowym fenomenem Cyprinusa carpio stoi Hilary Minc, działacz PZPR, ekonomista, od 1944 roku minister gospodarki.
To on postanowił, że premią świąteczną dla robotników będą karpie. To, że nikomu nie chciało się ich filetować, nazwano "świeżą rybką".
I tak zaczęła się ta dziwna moda na przynoszenie żywego karpia do domu, na chodzenie po mieście z rybą.
Jeszcze dziwniej było w 1951 roku, kiedy "Centrala rybna" nie wyrobiła i ludzie tłukli się w kolejce o kartki na karpia.
To było 70 lat temu, nadal jest w Polakach, zwłaszcza tych starszych, jakaś taka nostalgia za komuną, kryształami i karpiem w wannie.
Ale polityczny duch jest też w młodych. Niektórzy mówią o "wolności wyboru" i pragnieniu swobody w korzystaniu z kupionych za pieniądze zwierząt.
Załamuję ręce.
O dziwo, komunistyczny rodowód karpia nie przeszkadza dekomunizatorom – osobom, które burzą w myślach pałac kultury, a Tuska wysyłają tam, gdzie jego miejsce, czyli do Niemiec. Bo karp – najgłupsza polska tradycja obok bicia dzieci i picia wódki – to dla nich ziemniaczane nudy. A przecież to piekło, ale bez nieba.
Wielki Świąteczny Festiwal Śmierci
Wydaje się, że w Polsce męczarnie karpia widzą tylko studenci łódzkiej filmówki, gdy na koniec roku muszą nakręcić jakąś smutną etiudę.
Jestem lingwistką, zoopsychologiem, behawiorystką i trenerką psów. Na łamach portalu naTemat doradzam, jak mądrze wychowywać czworonogi i bronię praw zwierząt. Poruszam też inne tematy, które są dla mnie ważne.