Organizuje obozy szkoleniowe, prowadzi hotel dla psów, nagrywa podcast. Uczy ludzi, jak wychowywać psy, chociaż jest oskarżana o znęcanie się nad zwierzętami. Odebrano jej już 15 psów, ale nie robi to na niej żadnego wrażenia i działa dalej.
Reklama.
Reklama.
Wychudzone i przerażone psy w znanej szkole
– Według nas, praktyki stosowane w szkole "Mam psa, i co teraz?" noszą znamiona znęcania się nad zwierzętami – mówi w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" Grzegorz Wegiera z Powiatowego Inspektoratu Weterynarii w Poznaniu.
W ośrodku prowadzonym przez "psią influencerkę"Małgorzatę "Małgo" Kaczmarek stwierdzono szereg nieprawidłowości. Zdaniem PIW zwierzęta były przetrzymywane w przykrytych płachtami transporterach, bez dostępu do światła. Jedzenie otrzymywały wyłącznie w postaci nagrody. Niektóre miały na szyi dławiki – cienkie, wbijające się w szyję "obroże".
13 listopada szkołę prowadzoną przez Kaczmarek odwiedzili funkcjonariusze policji, biegli sądowi, pracownicy PIW i wolontariusze. W wyniku kontroli influencerce odebrano 15 psów. Do kontroli doszło na skutek zawiadomienia Wielkopolskiego Inspektoratu Ochrony Zwierząt oraz fundacji Mondo Cane.
"W notatce sporządzonej przez funkcjonariuszy PIW czytamy, że prawie wszystkie psy były wychudzone, miały widoczne żebra i wystające guzy biodrowe. Zwierzęta oddawały mocz pod siebie, były przestraszone, podkulały ogony – symptomy miały nasilać się, gdy do pomieszczenia wchodził mąż Małgorzaty Kaczmarek, Piotr. Niektóre klatki były tak małe, że nie pozwalały zwierzętom swobodnie się ułożyć. Obok klatek stały plastikowe butelki na kijach, które mogły służyć do drażnienia psów" – relacjonuje "Gazeta Wyborcza".
Pierwszy alarm: poraniona szyja Coffiego
O sprawie Małgorzaty Kaczmarek i jej szkoły "Mam psa, i co teraz?" zrobiło się głośno za sprawą golden retrievera Coffiego, który trafił tam pod koniec września. Czworonóg trafił do ośrodka prowadzonego przez influencerkę za sprawą agresji. Pies był wcześniej konsultowany z behawiorystami, jednak nie przyniosło to skutku.
Z relacji fundacji "Duch Leona", która obecnie zajmuje się psem, wynika, że Coffie przez 10 dni siedział zamknięty w budzie. Przez cały ten czas miał na pysku kaganiec, dwie mocno zaciśnięte obroże i niewiele grubszy od żyłki dławik, który wrósł w skórę. Pies miał być wyprowadzany na spacery tylko dwa razy dziennie.
"Ósmego dnia żuchwa Coffiego utknęła w szparach kagańca i tak została do momentu przyjazdu właścicielki 10 dnia pobytu w tym miejscu. Oznacza to, że przez ten czas pies również nie pił, bo zwyczajnie nie miał jak" – czytamy w poście fundacji "Duch Leona" sprawującej opiekę nad dużymi psami.
Wolontariusze zaczęli od zdjęcia psu kagańca i dławika, aby mógł się swobodnie napić. Z ich relacji wynika, że pies mieszka w domu, chodzi na spacery, dogaduje się z innymi psami. "Całe szczęścia, że do was trafił" – komentują internauci. Coffie nie jest jednak jedynym psem, któremu mogła zaszkodzić Kaczmarek.
Toffika, psa w typie owczarka belgijskiego, influencerka adoptowała ze schroniska, by przyjąć go do prowadzonej przez siebie fundacji "Pies Od Nowa", gdzie miał być socjalizowany i przygotowywany do kontaktu z człowiekiem. Pies w tym czasie przerażająco schudł, ponieważ nie otrzymywał wystarczająco jedzenia.
Ostatecznie i on trafił pod opiekę fundacji "Duch Leona". "Tydzień temu Toffik wyrwał się do innego, lepszego świata. Świata bez treningów, klatki i zdobywania jedzenia. Kiedy go odbieraliśmy z lecznicy ważył 20,5 kg. W tej chwili waży prawie 24 kg" – napisali przedstawiciele fundacji.
I dodali: "Pies w stanie skrajnego wyniszczenia organizmu musi dostawać (a nie na nie zapracować) dobre jedzenie, w małych porcjach, wiele razy dziennie. Powinien też mieć możliwość jedzenia w spokoju".
Influencerka: Jestem ofiarą hejtu
Influencerka uważa, że pada ofiarą hejtu. W poście opublikowanym 22 września na FB czytamy, że "informacje w treści posta przedstawionego przez Fundację "Duch Leona” są przerysowane i niezgodne z rzeczywistością".
Według Kaczmarek sytuacja wyglądała zupełnie inaczej – to właścicielka przywiozła psa w szelkach, smyczy behawioralnej, obroży oraz w kagańcu, który nie pozwalał na swobodne zianie. Kaczmarek miała zaproponować jego wymianę na taki, żeby pies mógł jeść i swobodnie oddychać, ale właścicielka powiedziała, że nie jest w stanie tego zrobić, ponieważ boi się psa. Zaproponowała też, żeby udać się do weterynarza i zdjąć obroże oraz smycze w sedacji.
Kaczmarek podkreśla, że to właścicielka miała zgodzić się, aby założyć psu dławik i umieścić go w budzie. Pies, wg Kaczmarek, miał stały dostęp do wody, jednak był zestresowany i nie oddawał stolca. Po 10 dniach zadzwoniła do właścicielki z informacją, że nie jest w stanie mu pomóc.
18 listopada Małgo opublikowała na FB oświadczenie, w którym uważa, że jest ofiarą medialnego hejtu, mimo że przeciwko niej nie toczy się żadne postępowania i nie została pozbawiona prawa do psów. Zaprasza opiekunów psów na kolejne zajęcia, twierdząc, że działa zgodnie z prawem i nie ma przepisów, które zabroniłyby jej metod.
Toffik i Coffie nadal przebywają pod opieką fundacji "Duch Leona". Psy dochodzą do siebie. Ich stan zdrowia z dnia na dzień jest coraz lepszy. Zwierzętom można pomóc poprzez przesłanie datków na rzecz fundacji.
Jestem lingwistką, zoopsychologiem, behawiorystką i trenerką psów. Na łamach portalu naTemat doradzam, jak mądrze wychowywać czworonogi i bronię praw zwierząt. Poruszam też inne tematy, które są dla mnie ważne.