
Reklama.
Właściciele zostawili swoją trzyletnią sukę rasy nowofundland w ogrodzie, a sami wyjechali z domu na cały dzień. Pod ich nieobecność pies uciekł na ulicę, co szybko zauważyli sąsiedzi, którzy powiadomili policję, że"po ulicy błąka się wielki pies". Zgłoszenie miało jednak na celu zapewnienie zwierzakowi bezpieczeństwa, a nie stwierdzenie, że jest on niebezpieczny i agresywny. Wszyscy w okolicy wiedzieli, że jest Rossie jest łagodna.
Na miejscu pojawił się patrol policji, który przez godzinę ganiał po okolicy zabłąkanego psa, w międzyczasie próbując unieruchomić go paralizatorem. Po jakimś czasie udało się im otoczyć go w rogu domu, gdzie został kilkukrotnie postrzelony. Kamera z deski rozdzielczej radiowozu zarejestrowała rozmowę policjantów, którzy już kilka minut przed złapaniem psa zastanawiali się co z nim zrobić. Z czasem okazało się także, że już jadąc do zlecenia mówili między sobą "zastrzelę go, po prostu go zastrzelę".
Zobacz: Są pierwsze wyroki za znęcanie się nad zwierzętami, a problem nie znika. "Obrońcy psów czy kotów są nazywani wariatami"
Zobacz: Są pierwsze wyroki za znęcanie się nad zwierzętami, a problem nie znika. "Obrońcy psów czy kotów są nazywani wariatami"
Cała historia wywołała oburzenie społeczeństwa, które domagało się ukarania policjantów. Właściciele zastrzelonego psa zdecydowali się pozwać policję. Sprawa ciągnęła się od listopada 2010 roku. W końcu doszło do ugody, policja zdecydowała się wypłacić rodzinie psa 51 tysięcy dolarów i pokryć koszty procesu, które wyniosły mniej więcej drugie tyle. Zaskakuje tak wysoka kwota odszkodowania, zwłaszcza, że – jak zauważa Wyborcza.pl – amerykańska armia za zabicie niewinnego człowieka wypłaca jego najbliższym średnio kilka tysięcy dolarów.
źródło: examiner.com / mynorthwest.com