Chorowała na polio, miała poważny wypadek. Mówiła, że "jest jak kot, bo niełatwo ją zabić". Jednak ze zwierzętami łączyło ją znacznie więcej – ogromne współczucie i meksykańska mitologia.
Reklama.
Reklama.
"Maluję siebie, ponieważ siebie znam najlepiej" – mówiła Frida Kahlo. Jej życie było przepełnione smutkiem, który koiły zwierzęta.
Artystka w wieku sześciu lat zachorowała na polio. Mięśnie w jej lewej nodze praktycznie zniknęły. To była tajemnica, którą skrywała pod długą spódnicą. Ale to nie koniec jej nieszczęść.
5 lat później dziewczynka miała poważny wypadek: autobus, którym podróżowała, wjechał pod tramwaj. 11-letnia Frida była w grupie najbardziej poszkodowanych pasażerów. Miała zmiażdżoną nogę, miednicę, wyrwany bark. Ponieważ metalowa rurka z autobusu przebiła jej macicę, nie mogła mieć dzieci.
Chciała studiować medycynę, ale jej marzenia legły w gruzach. Większość życia spędziła w łóżku, wijąc się z bólu i modląc. Matka, choć nie lubiła zwierząt, kupiła jej wtedy kota, żeby zaczęła wychodzić z domu.
Po wypadku Frida całą swoją energię życiową skierowała na sztukę i zwierzęta. Zachęcała ją do tego matka, która uważała, że kobieta nie powinna być lekarzem. Chciała, żeby Frida została artystką, jak jej ojciec, fotograf i malarz.
Sprzyjała temu znajomość z Diego Riverą, jednym z najbardziej cenionych malarzy w Meksyku. Od początku między nimi zaiskrzyło. W 1929 roku stanęli na ślubnym kobiercu. Frida miała wtedy 22 lata, jej mąż 43.
Mityczne zwierzęta Kahlo
W domu Fridy w Coyoacán w Meksyku zamieszkały małpy, psy, koty, wróble, papugi, jelonki i orły, które z przyjemnością uwieczniała na swoich dziełach – przedstawia je aż 55 ze 143 jej obrazów. Najbardziej znany jest "Autoportret z małpami" z 1943 roku. Czarnowłosa Kahlo stoi otulona przez cztery małpy.
W mitologii majańskiej małpy są symbolem pożądania, ale też klęski. Kiedy Bogowie ulepili człowieka z drewna, gliny i słomy, dając mu wolną wolę, przestał im służyć. Wtedy Bogowie zarządzili potop. Ci, którzy przetrwali, weszli na drzewa, zostając małpami.
W domu Frida trzyma czepiaki czarne – małpy, które potrzebują dużo miejsca, są agresywne, ale jej – jak wynika z relacji jej męża – udało się je oswoić. Kiedy wypuszcza z woliery, wchodzą jej na ręce, na innych sikają. Tak jak ona są to zwierzęta doświadczone przez los, odebrane kłusownikom. Ma też jelonka i orła.
W jej domu mieszkają też psy. Są to nagie psy meksykańskie, których nazwa jest zbitką słów Xólotl, czyli Bóg śmierci i itzcuintli, czyli pies. Artystka posuwa się do tego, że swojego pupila nazywa Mr. Xolotl – na cześć bóstwa, władcy podziemi. Jej posesję regularnie odwiedzają koty, które dokarmia. – Mam kocie szczęście, bo niełatwo umieram – mówi w rozmowie z mężem. Utożsamia się ze zwierzętami, co widać na jej obrazach.
W 1950 roku Frida przechodzi siedem operacji kręgosłupa, co zmusza ją do korzystania z wózka inwalidzkiego. W szpitalu spędza łącznie dziewięć miesięcy. Zażywa silne leki przeciwbólowe, jej malarstwo staje się mroczne.
W ostatnich latach życia z powodu gangreny lekarz odejmuje jej nogę. Artystka umiera 13 lipca 1954 roku w wieku 47 lat. – Myśleli, że jestem surrealistyczna, ale nie byłam. Nigdy nie malowałam snów. Malowałam własną rzeczywistość – mówi przed śmiercią.
Jestem lingwistką, zoopsychologiem, behawiorystką i trenerką psów. Na łamach portalu naTemat doradzam, jak mądrze wychowywać czworonogi i bronię praw zwierząt. Poruszam też inne tematy, które są dla mnie ważne.