Miało być pięknie, a wyszło jak zawsze. Zamiast pięknej, zielonej trawy, miejskie parki wypełniają suche, paskudne zgliszcza. Czy wolno kosić w upały i co ma to wspólnego z "koszeniem śniegu"? Na pytania odpowiada Witold Szwedkowski, przyrodnik.
Reklama.
Reklama.
Polacy lubią krótką, równo przyciętą trawę, a zadbany trawnik to ich duma. Niestety koszenie w upały daje odwrotny efekt. Miejskie trawniki w miejscach, w których niegdyś rosła bujna trawa, po koszeniu pokrywają żółte, nieestetyczne "placki".
– Koszenie podczas słonecznej pogody, gdy powietrze jest szczególnie suche, skutkuje opłakanym obrazem. Nie ma to nic wspólnego ani z ekologią, ani z estetyką – mówi w rozmowie z naTemat Witold Szwedkowski, twórca Miejskiej Partyzantki Ogrodniczej.
Ekspert wyjaśnia, że koszenie w upały okalecza trawę. Z poszarpanych ostrzem kosiarki roślin szybciej uchodzi woda, ich tkanki obumierają. – To, co widzimy, te żółte ścierniska, to tego efekt.
Koszenie rano szkodzi przyrodzie
Witold Szwedkowski przypomina, że trawa w miejskim ekosystemie odgrywa ważną rolę: obniża temperaturę powietrza, zapobiega erozji ziemi, zapobiega suszy, jest jednym z największych producentów tlenu i pochłania dwutlenek węgla.
Przyrodnik apeluje, żeby kosić jak najpóźniej, jak najrzadziej i na jak największą wysokość, a tam, gdzie nie jest to konieczne, wstrzymać się od koszenia do pierwszej połowy sierpnia. Z kolei tam, gdzie trzeba kosić, np. przy drogach, w miejscach wypoczynku, nie przycinać jej zbyt krótko. Wbrew pozorom, lepiej nie kosić rano.
– Koszonych roślin nie można narażać na bezpośrednie działanie promieniowania słonecznego. Poranne koszenie, nawet w pochmurny dzień, gdy promieniowania UV jest więcej niż wieczorem, może być opłakane w skutkach.
– O wiele lepszym pomysłem jest koszenie wieczorem, gdy słońce zajdzie lub zachodzi. Niestety takie rozwiązanie nie jest akceptowane społecznie, a musimy liczyć się z prawem do wieczornego odpoczynku sąsiadów.
Koszenie w upały jak "koszenie śniegu"
– W Polsce mamy problem z zawieraniem umów dotyczących koszenia – mówi Szwedkowski. Ekspert tłumaczy, że umowy z firmami koszącymi niekiedy są zawierane na wiele lat i uwzględniana w nich jest określona liczba koszeń.
– To dlatego w Płocku nie tak dawno temu koszono piasek na plaży, kilka lat temu w Katowicach koszono opadłe liście, a w zeszłym roku w lubuskim panowie "kosili" śnieg. Prawdopodobnie chodziło o to, by wywiązać się z umów.
Szwedkowski wyjaśnia, że firma, której nie zlecono wystarczającej, zapisanej w umowie liczby koszeń, może ubiegać się o odszkodowanie – Pewnie nie raz z tego samego powodu kosi się w upały, a w konsekwencji nie pielęgnuje, tylko niszczy zieleńce.
– Myślę, że zarówno koszenie w upały, jak i "koszenie" śniegu, jest uwłaczające dla osób, które to robią. Spójrzmy prawdzie w oczy: one wykonują niepotrzebną, wyśmiewaną, memiczną pracę. Dlaczego ci ludzie nie mogą sadzić drzew lub opiekować się roślinnością w inny sposób? Dlaczego te umowy są tak nieelastyczne, że prowadzą do sytuacji rodem z filmów Barei?
Zdaniem przyrodnika umowy zawierane z podwykonawcami muszą być bardziej elastyczne i dostosowane do pogody, np. niespodziewanych opadów śniegu czy fali upałów. – Nieliczenie się z tymi okolicznościami prowadzi do marnotrawstwa, rozrzutności i niszczenia przyrody – ocenia surowo.
Koszenie w upały a susza
Witold Szwedkowski zwraca uwagę, że trzeba znaleźć rozwiązanie, które uwzględni nie tylko ekologię, ale i ekonomię, bo to, co "eko", to nie tylko rośliny, ale również pieniądze. Przyrodnik przypomina, że skoszoną trawę trzeba podlewać, co jego zdaniem jest marnotrawstwem zasobów.
– Jeżeli kosimy, to musi podlewać, wałować, nawozić... Intensywnie pielęgnowany zieleniec, zamiast świadczyć nam usługi przyrodnicze, wciąż wymaga nakładów, których można byłoby uniknąć, gdyby przestawić się na pielęgnowanie ekstensywne lub biocenotyczne – tłumaczy w rozmowie z naTemat.
– Poza tym to bardzo wątpliwe moralnie, żeby używać wody pitnej do utrzymywania spalonych, łysych, dyskusyjnych estetycznie trawników. Ludzie w różnych częściach świata nie mają dostępu do czystej wody, a my podlewając skoszone trawniki, marnujemy najcenniejszy dla życia surowiec.
Specjalista tłumaczy, że takie rzeczy dzieją się również w Polsce, a w niektórych miejscowościach w sezonie letnim brakuje wody, bo jest źle zarządzana. Przypomnijmy, że w czerwcu 2022 roku z brakiem dostępu do wody pitnej zmagały się setki gmin.
– To nas powoli dogania. Zaczynamy mieć problem z wodą, więc tym bardziej powinniśmy ją szanować: retencjonować, zbierać deszczówkę, projektować ogrody tak, by nie trzeba było ich codziennie podlewać.
– Musimy się zastanowić czy stać nas, by wylewać wodę pitną na trawnik i czy nas stać na energię, którą zasilamy kosiarki. Nie tylko z punktu widzenia ekonomicznego, ale i moralnego. Pamiętajmy, że otoczenie, w którym żyjemy i dobre warunki, nie są nam dane raz na zawsze.
– Naprawdę rozumiem, że ktoś chce mieć miejsce na grilla, teren do gry w piłkę z dzieckiem. Zgadzam się, tam kośmy. Pamiętajmy jednak, żeby w ogrodzie znalazło się miejsce dla dzikiej przyrody: biedronek, gąsienic, ptaków, jeży. W tym pomogą łąki kwietne, wysoka trawa, a nawet pas lub poletko "zielska" zostawionego siłom natury i jej procesom. Pozwólmy życiu kwitnąć. Nie zabijajmy.
Witold Szwedkowski – edukator przyrodniczy i ogrodniczy, członek Stowarzyszenia Architektury Krajobrazu (SAK), w serwisie Facebook prowadzi stronę Miejska Partyzantka Ogrodnicza, ogrodnictwem partyzanckim zajmuje się od 2005 roku, inspirują go tacy ogrodnicy, artyści, projektanci i społecznicy jak Ron Finley, Louis le Roy, Gilles Clément i Liz Christy.
Jestem lingwistką, zoopsychologiem, behawiorystką i trenerką psów. Na łamach portalu naTemat doradzam, jak mądrze wychowywać czworonogi i bronię praw zwierząt. Poruszam też inne tematy, które są dla mnie ważne.