Ataki ludzi na zwierzęta to nie fikcja
Niemal wszędzie na terenie ogrodów zoologicznych w całej Polsce rozmieszczone są tabliczki, żeby nie drażnić, nie wychylać się za barierki i nie karmić zwierząt.
Nie przeszkadza to jednak ludziom w realizowaniu swoich fantazji, narażaniu się na niebezpieczeństwo i denerwowaniu "braci mniejszych". I chociaż do śmiertelnie ryzykownych zachowań dochodzi rzadko, to wciąż się zdarzają.
Jedno z najbardziej spektakularnych zdarzeń miało miejsce w 2020 roku, kiedy pijany mężczyzna wskoczył do wybiegu dla niedźwiedzi w Ogrodzie Zoologicznym w Warszawie. Wybieg był usytuowany przy alei Solidarności, od strony ulicy, aby zwierzęta mogli podziwiać przechodnie.
– Mieszkały tam dwie starsze niedźwiedzice z cyrkową przeszłością, emerytki. Mężczyzna miał szczęście, że nie były w pełni sił, bo mogłyby go zmasakrować – mówi w rozmowie z naTemat Agata Borucka, kierownik Działu Edukacji w warszawskim ZOO.
– Po tym wydarzeniu niedźwiedzice były bardzo zestresowane. Nie spodziewały się ataku ze strony człowieka. Ze względów bezpieczeństwa zdecydowaliśmy o przeniesieniu ich na wewnętrzny teren ZOO.
Podobne, choć mniej spektakularne sytuacje, zdarzają się częściej.
Nagminnym problemem w warszawskim ZOO jest ignorowanie zakazów wstępu do stref dla personelu. – Nie wiem skąd ten pomysł. Przecież idąc do teatru, nie wdzieram się do garderoby, żeby podglądać aktorów – mówi Borucka.
Zdarza się, że taka ignorancja i chęć "przykozaczenia" kończy się wyrokiem. Tak było w przypadku mężczyzny, który wkradł się na zaplecze Ogrodu Zoologicznego w Poznaniu i drażnił tygrysa. Mężczyzna dźgał go patykiem po żebrach...
– Dotknęło to niestety naszego staruszka Zeusa, niewiele przed jego śmiercią. Z tego, co wiem, pan dostał dwa lata w zawieszeniu – relacjonuje Remigiusz Koziński, Kierownik Działu Edukacji w Ogrodzie Zoologicznym w Poznaniu.
Eksperci przypominają, że zwierzęta mieszkające w ogrodach zoologicznych nie są oswajane. – Wkładanie rąk, palców, wychylanie się za barierki... To są bardzo niebezpieczne zachowania – przestrzegają.
Ich zdaniem chodzi nie tylko o duże i groźne zwierzęta, ale również o te małe, pozornie "słodkie". Jako przykład podają małpy, które mogą ugryźć albo... ukraść biżuterię lub telefon.
Zdaniem pracowników ogrodów zoologicznych niewskazane jest też podchodzenie blisko do wybiegów i klatek, "bo nic nie widać". Takie zachowanie może mieć katastrofalne skutki.
– W latach 90. była taka sytuacja, że żyrafa podniosła z wybiegu jakiś przedmiot i rzuciła nim w zwiedzających. Trafiła komuś w głowę. Ta osoba musiała przejść operację – wspomina rozmówczyni naszego portalu.
To jednak nie koniec. Okazuje się, że ludzie nagminnie przeskakują przez płot, żeby zaoszczędzić na bilecie. Niektórzy z nich wskakują wprost na wybiegi dla zwierząt. – To szalenie niebezpieczne. Nie warto ryzykować życia dla 30 zł – apeluje Borucka.
Dzieci w ZOO jak na placu zabaw
Pracownicy ZOO często widzą, jak rodziny z dziećmi traktują ZOO jak plac zabaw, a nie miejsce obcowania ze zwierzętami. Zastrzegają, że misją ogrodów zoologicznych nie jest dostarczanie rozrywki, a ochrona gatunków i edukacja.
– Często pojawiają się pretensje, że zwierzęta nie robią fikołków i się "nie prezentują". Wielokrotnie słyszeliśmy prośby o zwrot pieniędzy, bo "nie było widać zwierząt" – opowiada Borucka.
Z jeszcze bardziej absurdalną sytuacją spotkał się Remigiusz Koziński z ZOO w Poznaniu: – Pan trzymał w ręce banknot pięćdziesięciozłotowy i powiedział do mnie: "Panie, zrób coś Pan, żeby ten lew się ruszył"... Oczywiście, pieniędzy nie wziąłem – opowiada.
– Kolejną plagą jest sadzanie dzieci na barierkach na balkonie w Chacie Tygrysiej – mówi Koziński. – Na uprzejme zwrócenie uwagi ludzie reagują bardzo nerwowo: "nie będziesz mi ch... mówił, jak mam dziecko trzymać".
Co gorsza, zdarza się, że ludzie wkładają swoje dzieci do wybiegów dla zwierząt. Tak było w ZOO w Zamościu, gdzie mężczyzna wstawił córkę na wybieg surykatek. Dziecko znajdowało się zaledwie kilka centymetrów od dzikich zwierząt.
Zachowanie "opiekuna" dosadnie skrytykowały władze ZOO. "Średnio raz w roku, czyli raz na około 200 tys. zwiedzających trafia się »myślący inaczej«. Zamojskie ZOO odwiedził właśnie dzisiaj" – napisano na Facebooku placówki.
"Słodko wyglądające surykatki bez problemu przegryzają rękawicę spawalniczą swoimi ostrymi jak szpilki zębami" – wyjaśniono.
"Hitem" była jednak matka, która w poznańskim ZOO włożyła dziecko do wybiegu dla tygrysa. Kobieta zrobiła mu zdjęcie, które opublikowała na Instagramie z hasztagiem #zoo. "Nie można było tam wchodzić, ale nikt nas nie złapał. Ważne, że jest fotka z tygrysem” – podpisała post.
Do podobnej sytuacji doszło w Śląskim Ogrodzie Zoologicznym w Chorzowie, gdzie dzieci zrobiły sobie zjeżdżalnię z siatki osłaniającej wybieg żółwi. – Do nieszczęścia nie doszło, ale żółtwie najadły się sporo strachu – komentowali przedstawiciele placówki.
Przypomnijmy, że w 2016 roku było głośno o dramatycznej historii w amerykańskim ZOO w Cincinnati, gdzie 3-latek prześlizgnął się między barierkami i wpadł na wybieg 17–letniego goryla Harambe. Zwierzę, chociaż nie atakowało umyślnie dziecka, zostało zastrzelone "na wszelki wypadek". Internauci winą za jego śmierć obarczali rodziców chłopca.
Straszliwe konsekwencje karmienia
Praktycznie na każdym rogu ZOO i przy wielu wybiegach znajdują się tabliczki zakazujące dokarmiania zwierząt. Okazuje się jednak, że ludzie uporczywie je ignorują, a o możliwość karmienia zwierząt zaciekle walczą.
– Codziennie przyłapujemy kogoś na karmieniu zwierząt. Kiedy zwracamy takiej osobie uwagę, słyszymy obelgi. Reakcje są bardzo agresywne – mówi Borucka.
Agata Borucka
Kierownik Działu Edukacji, Miejski Ogród Zoologiczny im. Żabińskich w Warszawie
Przykłady zatruć pokarmowych związanych z nielegalnym dokarmianiem można mnożyć w nieskończoność. Jednym z najbardziej dramatycznych w skutkach była śmierć foki Krysi z helskiego fokarium. W żołądku zwierzęcia znaleziono 1,6 kg monet wrzuconych do zbiornika "na szczęście".
Zdarzały się też sytuacje rodem z filmów Barei. – Kilka lat temu był strajk rolników, na który protestujący przywieźli ogromne ilości kapusty, z którą później nie mieli coś zrobić. Jeden z nich miał "genialny pomysł", by nakarmić nią słonie... Zauważyliśmy to w ostatniej chwili na monitoringu – opowiada Borucka.
Aleksandra Łozowska, specjalistka ds. komunikacji w ZOO w Warszawie podkreśla, że zbliżanie się do dzikich zwierząt i dokarmianie ich może skończyć się tragedią nie tylko dla zwierzęcia, ale również dla karmiciela.
– Ostatnio na Instagramie pojawił się filmik nagrany w warszawskim ZOO, na którym mężczyzna karmi żubra. Żubr wierzga głową i tym nagłym ruchem straszy zaskoczonego dorosłego – opowiada.
Żółwie w fontannach, koty w paczkach...
– Czy prośby o przyjęcie zwierząt do ogrodów zoologicznych są częste? – zapytałam Agatę Borucką z warszawskiego ZOO. – Nie bylibyśmy w stanie pomieścić w naszym ZOO wszystkich zwierząt, które ludzie chcą nam oddać – usłyszałam. Ekspertka zdradza też, że niektórzy idą o krok dalej i... podrzucają swoje zwierzęta na teren obiektu.
– Plagą jest podrzucanie nam żółwi czerwonolicych do fos i fontann. Ludzie przemycają je przez bramkę i wpuszczają do fontanny. Wszyscy myślą, że tylko oni wpadli na taki pomysł, a my odławiamy tych żółwi 50 rocznie! – rozkłada ręce.
To jednak nie koniec historii związanych z podrzucaniem zwierząt...
– Zdarza się, że ludzie zostawiają nam zwierzęta, przerzucając je przez ogrodzenie lub nawet wysyłając w paczkach. Najczęściej są to domowe koty, ale też zdarzały się żółwie czy węże – opowiada Aleksandra Łozowska z warszawskiego ZOO.
Ekspertki wyjaśniają, że ZOO nie jest azylem i nie może przyjmować zwierząt.
– Rola ogrodów zoologicznych jest inna. To nie jest schronisko, menażeria, czy miejsce rozrywki, a miejsce wyjątkowej możliwości międzygatunkowych spotkań. Przychodząc tu, jesteśmy gośćmi w domu zwierząt i musimy to uszanować – kończą rozmowę z naTemat.