Prawie 150 lat temu w 1885 roku Ludwik Pasteur stworzył szczepionkę przeciwko wściekliźnie. Po latach badań i setkach nieprzespanych nocy uzyskał substancję, która ocaliła życie setek milionów osób.
W kolejnych latach pojawiły się szczepionki na następne choroby: tężec, polio, gruźlicę, krztusiec, błonicę, odrę. Wydaje się, że im skuteczniejsza profilaktyka, tym przeciwników szczepień powinno być mniej, ale nic bardziej mylnego.
Antyszczepionkowcy rosną w siłę wraz z rozwojem medycyny i pojawianiem się szczepionek na kolejne choroby. Opisują kolejne skutki uboczne, demonizują reakcje poszczepienne, dobierają informacje pod to, co im pasuje.
Co ciekawe, te tendencje zaczęły pojawiać się też w świecie weterynarii. Ludzie nie chcą szczepić swoich zwierząt. O tym zjawisku w rozmowie z naTemat opowiada lekarz weterynarii Przemysław Łuczak (Egzoovet) z Trójmiejskiej Kliniki Weterynaryjnej w Gdańsku.
Rozmowę z weterynarzem Przemysławem Łuczakiem zaczynam od pytania, czy często spotyka się z antyszczepionkowcami w swoim gabinecie. Lekarz weterynarii odpowiada, że nie, ale coraz więcej osób podchodzi do szczepień nieufnie.
– Niektórzy ludzie są zagubieni. Przeczytali w sieci, że szczepienia szkodzą, ale ponieważ nadal uznają mnie za autorytet, przychodzą po radę. Takie osoby po konsultacji ze mną zazwyczaj szczepią zwierzę – tłumaczy rozmówca naTemat.
Zdaniem weterynarza tendencje do takich zachowań nasiliły się po pandemii koronawirusa, kiedy wiele osób obawiało się skutków ubocznych szczepionek na COVID-19. – To była woda na młyn również w świecie weterynarii – mówi lekarz.
Weterynarz zaznacza, że większość osób nie przychodzi do jego gabinetu, żeby się z nim kłócić, tylko wysłuchać jego rady, ale przyznaje, że kilkukrotnie zetknął się z oskarżeniami o "brak kompetencji", czy "mordowanie zwierząt".
– Przeciwnicy szczepień zazwyczaj wykorzystują "dowody anegdotyczne" typu: "mój pies nie był szczepiony i żyje, a pies sąsiadki był szczepiony i umarł" albo "pies sąsiadki dostał tabletkę na kleszcze, a dwa dni później wpadł pod auto" - opowiada mój rozmówca.
– Do takich osób trudno przemówić, ale zazwyczaj to się udaje – przyznaje z dumą. Jest jednak inna rzecz, która niepokoi "Egzooveta". – Prawdziwi antyszczepionkowcy w ogóle nie chodzą do lekarza – zdradza w rozmowie z naTemat.
– Bardzo często są to te same osoby, które są przeciwne szczepieniom dzieci. To są te same błędy logiczne: przekonanie o wielkim spisku i postrzeganie weterynarza jako mordercy – wyjaśnia ekspert.
Zdaniem mojego rozmówcy antyszczepionkowcy bazują na dezinformacji i wykorzystywaniu niesprawdzonych źródeł, a teraz, dzięki mediom społecznościowym, bez problemu rekrutują nowych odbiorców.
– Antyszczepionkowcy czerpią swoje teorie z zamkniętych grup na Facebooku. Ktoś wrzuca tam historię o tym, jak "piesek zachorował przez szczepionkę", a pod spodem pojawia się 100 komentarzy typu: "tak, mój pies też" – opowiada weterynarz.
– Na takich grupach i stronach szczególnie demonizowane są reakcje poszczepienne, które mogą, ale nie muszą wystąpić. W sieci można znaleźć mnóstwo zdjęć mięsaków poszczepionych, które pojawiają się niezwykle rzadko – tłumaczy lekarz weterynarii.
Udało mi się dostać na jedną z takich grup. Wystarczyło wyrazić chęć dołączenia. Przeczytałam tam, że ludzie nie szczepią psów, "bo będą miały autyzm, padaczkę i zgłupieją". Pojawiały się też głosy na temat zmniejszenia płodności i... niszczenia futra.
Ekspert zwraca uwagę, że osoby, których zwierzęta doświadczyły po szczepieniu uczulenia lub wstrząsu anafilaktycznego, bardzo chętnie dzielą się tym w sieci, żeby obwinić za to zły przemysł farmaceutyczny i jeszcze gorszego lekarza. Inaczej jest z osobami, które nie zaszczepiły zwierzęcia, a zwierzę umarło. One "nie mają się czym chwalić".
Rozmówca naTemat dementuje też teorie spiskowe, jakoby koncerny farmaceutyczne i weterynarze zachęcali do szczepień, aby zarobić. – Leczenie jest o wiele droższe od szczepień. Gdyby zależało mi na pieniądzach, wolałbym leczyć niż szczepić – tłumaczy.
W niektórych rejonach na świecie wścieklizna nadal stanowi ogromne zagrożenie dla ludzi. Szacuje się, że każdego roku na tę chorobę umiera ok. 60 tys. osób, z czego aż 56 tys. w Azji i Afryce. Wszystko za sprawą niskiej dostępności szczepień.
– Wścieklizna jest chorobą w stu procentach śmiertelną. Po wystąpieniu objawów nie ma już szans na ratunek – przestrzega lek. wet. Przemysław Łuczak.
W Polsce ostatni zgon z powodu wścieklizny odnotowano w 2002 roku. Zmarła kobieta pokąsana przez własnego kota. - Nigdy nie wyleczono człowieka. Wszelkie badania sugerujące inaczej mają nikłą wartość naukową – mówi rozmówca naTemat.
Ekspert zwraca uwagę, że liczba zachorowań na wściekliznę wśród zwierząt w Polsce stale wzrasta. W 2019 roku potwierdzono zaledwie jeden przypadek zachorowania na wściekliznę, a w 2021 roku, 2 lata później, uśpiono już 110 chorych zwierząt.
Czy to "zasługa" antyszczepionkowców? Na szczęście nie. Statystyki wskazują, że najczęściej chorowały zwierzęta dzikie: jelenie, sarny, lisy i dziki, choć zdarzały się też zachorowania wśród zwierząt domowych.
– Musimy pamiętać o jednej ważnej rzeczy. Zwierzęta nie uznają granic. To nie jest kwestia lisa, którego tępiono, ale chociażby nietoperzy. Gdyby nie kraje sąsiednie, z których migrują chore zwierzęta, ten problem w Polsce by nie istniał – tłumaczy Łuczak.
Ekspert przypomina, że w Polsce szczepionka na wściekliznę jest egzekwowana prawnie. - Ten, kto nie zaszczepi psa, może dostać mandat – mówi. Jednocześnie sugeruje, że ten obowiązek powinien dotyczyć również kotów.
Łuczak uważa, że Polacy przywykli do szczepienia psów na wściekliznę, ale nadal nie szczepią kotów. Przypomina, że szczepionka dla psów i kotów, podobnie jak ta dla ludzi, zawiera zabity wirus i jest dla zwierząt bezpieczna.
– Wiele kotów nadal jest puszczanych samopas. Ryzyko wystąpienia u nich chorób zakaźnych, także wścieklizny, jest o wiele większe niż u psów. Pamiętajmy, że kot jest zwierzęciem łownym. Umie złapać nietoperza – tłumaczy w rozmowie z naTemat.
Specjalista zwraca uwagę, że dopiero, kiedy w Polsce wzrasta liczba zachorowań na wściekliznę, urzędnicy zaczynają apelować do właścicieli kotów, żeby zaszczepili swoje zwierzęta. Nasz rozmówca uważa, że to błąd – To jest działania interwencyjne, a nie profilaktyczne – ocenia.
No dobrze, a co z kotami, które nie wychodzą z domów? Czy je też trzeba szczepić przeciwko wściekliźnie i innym chorobom zakaźnym?
– Często słyszę, że "mojemu kotu to nie grozi", bo on nie wychodzi z domu. Dobrze, on nie wychodzi, ale my tak – mówi ekspert. Na butach przynosimy do domu setki patogenów. Niektóre są w stanie przetrwać w środowisku 2 lata – przestrzega Łuczak.
Ekspert dodaje, że szczepionka na wściekliznę dla kota kosztuje ok. 60 zł, a zwierze wystarczy zaszczepić raz na dwa lata. Co więcej, w niektórych gminach organizowane są akcje szczepienia kotów za darmo. – Warto skorzystać z takiej okazji – poleca.
Powszechną praktyką stosowaną przez antyszczepionkowców jest demonizowanie reakcji poszczepiennych i umniejszanie zagrożenia chorobą, np. mówienie, że "wścieklizny w Polsce nie ma" albo że "choroby zakaźne są niegroźne".
Z takimi przypadkami spotkał się również nasz bohater. – Miałem w swojej karierze takie przypadki, że ludzie nie szczepili zwierząt, a potem płakali. Niestety w weterynarii jest tak, że za głupotę opiekuna płaci zwierzę – komentuje Łuczak.
Weterynarz zastrzega, że zwierzęta należy szczepić nie tylko na wściekliznę, ale również na inne choroby. – Dla kotów niezwykle niebezpieczna jest panleukopenia, dla psów parwowiroza – tłumaczy.
– Pies chory na parwowirozę będzie umierał w swoich wymiocinach. Będzie wyniszczony biegunką i torsjami. Będzie zdezorientowany i smutny – opisuje lekarz. – Nie szczepisz swojego psa? Możesz oglądać go w takim stanie – ostrzega.
Weterynarz zwraca uwagę, że nawet szybko wprowadzone leczenie nie daje gwarancji wyzdrowienia, a zwierzę może zarazić się niezwykle łatwo i wcale nie musi mieć kontaktu z chorym zwierzęciem. – Wystarczy, że powącha jego kał – tłumaczy.
– To nie jest tak, że zwierzę dostanie zastrzyk i wyzdrowieje. To są dni wątpliwych rokowań, podawanie psu leków, kroplówek, zastrzyków. To ogromne cierpienie, którego można uniknąć – wyjaśnia w rozmowie z naTemat.
Weterynarz na łamach naTemat chce też zaapelować do czytelników, aby przestrzegali kalendarza szczepień. – Pamiętajmy, że szurskie teorie nie są warte cierpienia zwierząt – kończy rozmowę z naszym portalem.
Czytaj także: https://natemat.pl/458161,jak-polacy-usypiaja-zwierzeta-przed-swietami