Powoli, acz systematycznie rośnie liczba wyroków skazujących za znęcanie się nad zwierzętami. – Niestety wciąż jest bardzo źle. Spraw o znęcanie się nad zwierzętami jest rocznie tysiące, a o wyroku skazującym słyszymy raz na rok – mówi dr Dorota Sumińska, obrończyni zwierząt. Wciąż też nie brakuje zwyrodnialców, takich jak mieszkaniec Gdyni, który strzela do kotów z wiatrówki.
Sąd w Oświęcimiu skazał na rok więzienia 58-latka, który pod wpływem alkoholu wyrzucił swojego yorka z okna. Weterynarzom ledwo udało się uratować psa. To jeden z niewielu wyroków skazujących za znęcanie się nad zwierzętami.
Z reguły sprawa kończy się na etapie zgłoszenia na policję lub umorzenia przez prokuraturę. Kiedy trafia do sądu, jest traktowana lekceważąca i orzekane są wyroki w zawieszeniu z uwagi na "niską szkodliwość społeczną czynu". – To nie niska, ale najwyższa szkodliwość. Znęcanie się nad zwierzętami jest po prostu nieludzkie – oburza się dr Dorota Sumińska, lekarz weterynarii i znana obrończyni zwierząt.
– To nie jest co prawda pierwszy w Polsce wyrok skazujący, ale dobrze, że pojawiają się kolejne dziury w tym murze obojętności – podkreśla dr Sumińska. – Niestety kary wymierzane przez sądy są i tak za niskie. Choć spora część społeczeństwa jest wrażliwa na te problemy, to betonem są instytucje odpowiedzialne ze respektowanie prawa – policja, prokuratury i sądy.
– Szczególnie mocno ten problem widać w mniejszych miejscowościach, gdzie ludzie doskonale wiedzą co się dzieje, ale nie reagują – ręka rękę myje – ubolewa obrończyni zwierząt. Dlatego też nadal zdarzają się takie sytuacje, jak ta w Gdyni. Od dawna policja nie jest w stanie złapać osoby, która strzela z wiatrówki do psów i kotów.
Osoby alarmujące policję są zbywani wzruszeniem ramion. Nie tylko zresztą w Gdyni. – Najgorsze jest to, że jest naprawdę sporo ludzi, którym autentycznie zależy na zwierzętach, ale są oni traktowani jak jacyś wariaci. Ktoś alarmuje, że pies jest w 15-stopniowym mrozie przywiązany na półmetrowym łańcuchu? Wariat. No co z tego, że marznie – opisuje rozmówczyni naTemat standardowe reakcje społeczeństwa.
– Tak samo zresztą są traktowani politycy, którzy przejmują się losem zwierząt. Bardzo aktywnie działają tu posłowie: Robert Biedroń z Ruchu Palikota, Marek Suski z PiS i Paweł Suski z PO. Jednak co oni mogą sami zrobić? Wiele szkody robi w sprawie zwierząt PSL, które zupełnie bagatelizuje problemy zwierząt – mówi dr Sumińska. Przypomina wypowiedź posła tej partii Eugeniusza Kłopotka, który powiedział, że trzymanie psa na łańcuchu przy budzie to polska tradycja.
– Niestety wciąż jest bardzo źle. Spraw o znęcanie się nad zwierzętami są rocznie tysiące, a o wyroku skazującym słyszymy raz na rok – mówi obrończyni zwierząt. Na podobny problem zwraca uwagę Krystyna Panek z Malborskiego Stowarzyszenia Przyjaciół Zwierząt Reks. – Co z tego, że mamy przepis zakazujący trzymania psa na łańcuchu ponad 12 godzin. Jeździmy na interwencje pod Malbork i wiemy doskonale jak jest naprawdę. Nikt tego nie przestrzega, bo ludzie czują się bezkarni. Przecież nie da się postawić policjanta przy każdej budzie. Muszę jednak przyznać, że po naszych interwencjach sytuacja się zmienia. Jest wiele przypadków, gdy ludzie kupują nowe budy czy zaczynają bardziej dbać o zwierzęta. Złe traktowanie wynika często z niewiedzy, a nie złej woli – zauważa aktywistka.
Przekonuje, że politycy z Sejmu powinni brać przykład z władz Malborka. – Miasto naprawdę nam pomaga: finansuje sterylizację, pomaga w zakupie karmy. Mamy też świetne kontakty z mediami lokalnymi. Stowarzyszenie ma audycję w radiu, w dwóch lokalnych gazetach pojawiają się nasze artykuły i zdjęcia zwierząt – relacjonuje Krystyna Panek. Nie jest już tak optymistyczna gdy zaczyna mówić o politykach z Warszawy. – Nie wiem co musiałoby się stać, żeby przejrzeli na oczy w sprawie ochrony zwierząt. Chyba ich zwierzętom musiałoby się stać coś strasznego – ocenia.
Obrończyni praw zwierząt ma też wiele do zarzucenia sędziom. – Co z tego, że policja przekaże jakąś sprawę do sądu, skoro i tak ona jest tam ukręcana. W kwietniu zlikwidowaliśmy nielegalną hodowlę psów i od tego czasu nic się nie dzieje – opisuje. Problemem są też często ludzie. – Kiedy zbieraliśmy karmę dla zwierząt, słyszeliśmy, że powinniśmy się zająć pomaganiem dzieciom. Na mnie wołali "kocia wariatka". Ja się nie przejmuję, ale to pokazuje jak wygląda podejście ludzi – tłumaczy.
Poza wywieraniem wpływu na rządzących, wiele do zrobienia jest też w mniejszych miejscowościach. – Najgorsze są przypadki ludzi, którzy są zamożni, mają ładne domy, samochody. Oni wiedzą, że nie mamy prawnych narzędzi by cokolwiek zrobić. Dlatego też zupełnie nie reagują, gdy zwracamy uwagę na słabe warunki ich zwierząt. Naprawdę tutaj sporo trzeba jeszcze pozmieniać – podsumowuje Krystyna Panek z Malborskiego Stowarzyszenia Przyjaciół Zwierząt Reks. Choć widać już pierwsze jaskółki zmian, to wciąż jest sporo do zrobienia.