Zastanawiałeś się kiedyś, skąd pochodzi skóra na buty? Jeśli tak, to dobrze się składa — w tym tekście znajdziesz odpowiedź. Pamiętaj jednak, że prawda może być bolesna. Skóra na buty nie musi być odpadem po produkcji mięsa.
Jestem lingwistką, zoopsychologiem, behawiorystką i trenerką psów. Na łamach portalu naTemat doradzam, jak mądrze wychowywać czworonogi i bronię praw zwierząt. Poruszam też inne tematy, które są dla mnie ważne.
Futra oburzają, skóra nie
Wystarczy zapytać przypadkową osobę o hodowanie zwierząt na futra, by dowiedzieć się jak podły i brutalny jest to proceder. Zupełnie odwrotnie jest z noszeniem skóry. Skórzane buty ma wiele osób, które nigdy nie założyłyby futra.
Konsumenci podkreślają doskonałe właściwości użytkowe naturalnej skóry: nie przemaka, nie niszczy się, nie wychodzi z mody. Inaczej jest z futrami. One służą do demonstrowania statusu. Niektóre modele potrafią kosztować nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych, zakłada się je kilka razy w roku. Nie sprawia to jednak, że brakuje na nie chętnych.
Chociaż coraz więcej osób zdaje sobie sprawę z mrocznej strony przemysłu futrzarskiego, to w żaden sposób nie wpływa to na przemysł galanteryjny. A wiele wskazuje na to, że jest równie okrutny. Najgorsze jest to, że jest zupełnie poza kontrolą.
Skóra nie jest produktem ubocznym przemysłu mięsnego
W społeczeństwie panuje przekonanie, że zwierzęca skóra to produkt uboczny produkcji mięsa. Zwierzę i tak umiera, więc nie ma potrzeby, by marnowała się jego skóra. Czy to prawda? Nie do końca.
Skóra nie może być skutkiem ubocznym produkcji mięsa, bo jest warta dużo więcej niż antrykot czy łopatka. W przypadku krów skóra stanowi aż 10 proc. wartości ubitego zwierzęcia. Produkcja skór przynosi przemysłowi mięsnemu ogromne zyski.
Nie wspominając o zwierzętach, które nie są zjadane, a których skóry są wykorzystywane. To aligatory, węże, zebry, ale przykładów można szukać dużo bliżej. Hitem w branży modowej jest skóra "slink" pochodząca z płodów nienarodzonych cieląt.
Podobny los spotyka małe kangury. Ich matki są skalpowane, a niezdolne do samodzielnego życia młode, zabijane pałkami albo zostawiane na pastwę losu i śmierć z głodu. Ze skóry kangurów produkuje się buty, rękawiczki, torebki.
Przejdźmy jednak do meritum: tak, istnieją hodowle zwierząt na skórę. Co prawda nie w Polsce, ale te produkty (podobnie jak skóry pozyskiwane przy produkcji mięsa) trafiają na nasz rynek.
Chińczycy mieszają skórę bydlęcą ze skórą psów
Ekonomiści szacują, że nawet 80 proc. skór naturalnych pochodzi z Indii i Chin. Hodowle zwierząt na skóry są tam powszechne, a produkt końcowy dużo tańszy niż w Europie i Stanach Zjednoczonych. Kosztem zwierząt.
W Indiach krowa uchodzi za zwierzę święte i nie można jej zabić. Natomiast można hodować ją za skórę i wywieźć za granicę, gdzie zostanie zabita. Bydło jest transportowane w małych wagonach. Zwierzęta nie dostają jedzenia ani wody. W oczy wciera im się papryczki chilli i łamie ogony. Wszystko po to, by sprawić im ból.
Równie dramatyczne są doniesienia z Chin. Eksperci alarmują, że to, co dostajemy od Chińczyków, to czasem mieszkanki skóry bydlęcej ze skórą psów i kotów. Rocznie z tego powodu ma ginąć ok. 2 mln czworonogów. Takiej informacji nie znajdziemy na metce, bo nie trzeba znakować wyrobów skórzanych.
Produkcja skóry niszczy środowisko
Produkcja skóry nie odbywa się bez szkody dla środowiska. Hodowle zwierząt zużywają ogromne ilości wody i paliwa. Do atmosfery emitują ogromne ilości metanu, wytwarzają miliony ton odpadów. Ale to nie wszystko.
Garbowanie to proces, który zapobiega rozkładowi skóry. Wykorzystuje się do niego wiele toksycznych substancji. Niektóre z nich są rakotwórcze. Te same chemikalia powodują ekstremalne zanieczyszczenia gleby i wody.
Alternatywą jest skóra ekologiczna, skóra wegańska albo sprawdzanie na stronach producentów butów, skąd pochodzi wykorzystywana skóra.