Po zeszłorocznym pożarze Biebrzańskiego Parku Narodowego nie
ma już praktycznie śladu. Jedynym przygnębiającym świadectwem tamtego zdarzenia
zdają się być nadpalone drzewa. I powracający przed naszymi oczami obraz
płonących łąk oraz bagien. Rok po pożarze pojechaliśmy nad Biebrzę, żeby sprawdzić, jak wyglądają obecnie tereny, które minionej wiosny spowijał dym i
ogień.
Poniższy materiał został zrealizowany w ramach BRID – nowego projektu Grupy naTemat. Temat artykułu został najpierw wybrany w głosowaniu na stronie głównej naTemat.pl, a następnie czytelnicy wsparli nas finansowo w jego realizacji. Kolejne głosowania oraz projekty do wsparcia zawsze znajdziesz na brid.natemat.pl. Dziękujemy, że z nami jesteście!
Stojąc na moście w Goniądzu mamy okazję z góry podziwiać
panoramę nadbiebrzańskich trzcinowisk. Nad nimi, jak gdyby nigdy nic, latają
żurawie, a w tle słychać dźwięki kulików. Na bagnach nie brakuje wody, o czym świadczą
chociażby zapadające się w błotnistej ziemi buty. Raz po raz z nieba spada
deszcz, by następnie ustąpić miejsca wyłaniającym się spośród chmur promieniom
słońca. Ze spokojem na sercu można więc powiedzieć, że teraz wiosna trwa tam w
najlepsze.
Nie bez powodu wspominam o moście w Goniądzu. To stamtąd rok
temu w całej okazałości można było oglądać pożogę trawiącą biebrzańskie
bagna. Wówczas nie było mowy o deszczu – unikalne podlaskie tereny mierzyły się
z ogromną suszą oraz wiatrem, który tylko pogarszał sprawę i popychał płomienie
dalej w głąb lasu i traw.
ZOBACZ WIDEOREPORTAŻ:
– Zeszły rok był rokiem bardzo suchym. Pracuję w parku od
początku i nigdy nie widziałem Biebrzy, która by na wiosnę nie wylała. A w
zeszłym roku tak się właśnie stało. Wiosną Biebrza nie wylała, płynęła korytem,
co było jakimś ewenementem – mówi nam pracownik parku Krzysztof Frąckiel, który
podczas spaceru po podmokłych terenach bez problemu potrafi wychwycić nawet
najmniej słyszalny odgłos wydawany czy to przez żaby czy przez ptaki.
Przewodnik, z którym rozmawiamy, jest weteranem
Biebrzańskiego Parku Narodowego. Pracuje w nim od jego powstania, czyli od 1993
roku. Z jego relacji wynika, że pożary nad Biebrzą zdarzają się co jakiś czas.
– Tradycja wypalania łąk jest ciągle żywa. W 1992 roku był duży pożar w rejonie Trójkąta, czyli miejsca
ujścia rzeki Jerzgni do Ełku przeciętego Kanałem Woźnawiejskim. Tam niestety paliły
się torfy. Ten pożar trwał ponad miesiąc, zanim go ugaszono – wyjaśnia.
– Tam zmiany środowiskowe są widoczne do dzisiaj, bo w
wyniku mineralizacji i zmian warunków glebowych wchodzą drzewa lekkonasienne,
czyli olchy, wierzby, brzozy, i tam gdzie kiedyś były otwarte torfowiska, teraz
jest jedno wielkie krzaczowisko – tłumaczy pracownik parku.
Na całe szczęście pożar z kwietnia 2020 roku miał charakter
powierzchniowy, przez co nie wpłynął w większym stopniu na torf. – Pożar
skończył się na powierzchni i gdyby wszedł w torf, a była na to duża szansa ze
względu na suszę, to wtedy diametralnie zmieniłaby się trofia gleby i za kilka lat
mielibyśmy właśnie takie wielkie łozowisko – zauważa nasz rozmówca.
Ogień pochłonął zeszłej wiosny ponad 5 tys.
hektarów unikalnych terenów bagiennych, ale jeszcze większe wrażenie robi fakt, że spłonęło
około 10 proc. całej powierzchni Biebrzańskiego Parku Narodowego. Skutki zdarzenia są obecnie analizowane
nie tylko przez parkowy monitoring, ale też przez Instytut Badawczy Leśnictwa w Warszawie,
który opracował pięcioletni program mający odpowiedzieć na pytanie, jak pożar wpłynął na wybrane elementy fauny i flory.
W ciągu kilku miesięcy znaleziono wiele gatunków chrząszczy,
które są cenne faunistycznie. Okazało się też, że na tym obszarze pojawiły się
tak zwane gatunki pirofilne, które do życia wymagają pożaru. – Pewnie one były
już wcześniej, ale teraz znalazły się w większej ilości. Więc dla jednych
gatunków to jest sprzyjające, dla drugich nie – komentuje Frąckiel.
Wydarzenia nad Biebrzą od początku były owiane
niepotrzebnymi półprawdami, które wieszczyły "śmierć przyrodzie". – Ten pożar był
tragedią dla Biebrzy, ale trochę mnie rażą takie głosy, które się pojawiają, że
świat przyrody się przez to zawali. Jak teraz pani widzi, to śladu po pożarze
nie ma – stwierdza przewodnik, pokazując nam miejsca, które rok temu przykryte były dymem. Teraz - na pierwszy rzut oka - fauna i flora zdaje się nie pamiętać o
całym tym zajściu.
– Ten pożar był duży pod względem skali i symbolicznie
zmienił Biebrzę w tym sensie, że długo będzie pamiętany. Można śmiało
powiedzieć, że jest Biebrza przed pożarem i Biebrza po pożarze – dodaje
przewodnik.
Podczas zwiedzania bagien towarzyszy nam również Beata
Głębocka z działu edukacji. Jak sama przyznaje, Biebrzański Park Narodowy
najbardziej słynie z ptaków. – Wiemy na pewno, że w wyniku pożaru, ze względu
na możliwość przemieszczania się, nie ucierpiały dorosłe ptaki. Straty w lęgach
z pewnością poniosły takie gatunki jak żuraw oraz cenne ptaki siewkowe – mówi.
Ogień zniszczył między innymi kilka tokowisk cietrzewia i dubelta,
a także siedliska lęgowe uszatki błotnej oraz wodniczki. – Prognozuje się, że
jednak te gatunki (tak zwane przegrane) będą powracały, co dało się obserwować już w
zeszłym roku – oznajmia przewodniczka.
Co zrozumiałe, po pożarze na bagnach swoją aktywność zwiększyły
ptaki szponiaste, kruki, sowy i bociany. – To oczywiście było związane z
ułatwioną dostępnością do pożywienia w postaci szczątków zwierząt. To zjawisko
zanikało z czasem – słyszymy.
– Dorosłe ptaki nie zachowują się w ten sposób, że są w
stanie zginąć w ogniu po to, aby obronić zagrożone gniazda – objaśnia
przewodniczka. – To samo tyczy się łosi czy jeleni - jeżeli miały możliwość
ucieczki, to z pewnością ją wykorzystały.
– Jeśli chodzi o bezkręgowce, które
są związane z mikrosiedliskiem, wiele z nich w zeszłym roku jeszcze zimowało w
postaci larwalnej. One najprawdopodobniej zginęły – odpowiada Frąckiel.
Beata Głębocka dodaje, że gdy obserwowała pożar, to miała wyobrażenie, że straty poniesione w wyniku pożogi są ogromne. – Ostatecznie służby parku
nie odnotowały żadnych martwych młodych zwierząt: łosi, saren i jeleni. Na szczęście
ich okres narodzin przypadł w terminie trochę późniejszym niż miał miejsce
pożar – zdradza.
Pozostaje jeszcze kwestia powiązana z tym, jak doszło do
pożaru. Śledztwo dotyczące przyczyn tragedii prowadziła Prokuratura Okręgowa w
Białymstoku. Ostatecznie ustalono, że pożar nosił znamiona umyślnego podpalenia.
Sprawców nie udało się jednak znaleźć i z tego też powodu sprawa została umorzona.
– Nie ulega wątpliwości, że było to świadome podpalenie,
ponieważ ogień pojawił się nagle w kilku miejscach. Pytanie jest takie, czy to
było spowodowane wypalaniem traw, które zdarza się lokalnie, co roku, czy wynikało to z innych przesłanek. Sprawa jest niby zakończona, ale tak naprawdę cały czas jest otwarta – ocenia
Krzysztof Frąckiel.
– Mamy nadzieję, że dotarliśmy do wyobraźni ludzi. Takie
podpalenie łąki, na które wskazuje postępowanie prowadzone przez prokuraturę,
może doprowadzić niestety do katastrofy – podsumowuje Beata Głębocka.
Zeszłoroczny kwiecień, choć w swoich skutkach był katastroficzny, udowodnił, że ludziom zależy na przyrodzie, co miało swoje potwierdzenie chociażby w akcji gaśniczej, w którą zaangażowani byli nie tylko strażacy, ale także miejscowa ludność. Mówi się, że pomocy udzieliło wówczas około 1500 osób z różnych służb.
Nie sposób nie wspomnieć tu o zbiórce pieniężnej o tytule "Darowizna Pożar 2020", w której udało się zebrać ponad 3,5 miliona złotych. Darczyńców było zaś 37 923.
– Ja zawsze szukam w złym
czegoś dobrego i pożar faktycznie trochę obudził świadomość w społeczeństwie polskim. Empatia, jaką ujrzeliśmy w minionym roku, po prostu wszystkich zaskoczyła. Dla ludzi
emocjonalnie związanych z przyrodą płonął najcenniejszy fragment parku – rozprawia Frąckiel spacerując razem z nami po bagnach w okolicy Kopytkowa.
Ten kwiecień już teraz jest lepszy od tego samego miesiąca z zeszłego roku, mimo iż część szlaków turystycznych pokrytych jest błotem, a przejście przez nie bez woderów wędkarskich graniczy z cudem. Obecnie pogoda nad Biebrzą to zupełne przeciwieństwo suszy sprzed roku.
W tym kontekście przewodnik wspomina również o ośrodku rehabilitacji na Grzędach. Jak się okazuje, do placówki trafiają niekiedy zwierzęta, które nie powinny tam wcale trafić. – Czasem nasza niepodparta wiedzą wrażliwość sprawia, że robimy problem przyrodzie – wyjaśnia.
– Ktoś
zobaczy samotnego małego łosia i go przynosi, bo mu zrobiło się żal. To nie
jest tak, że jego matka go porzuciła. Po prostu mama odeszła na chwilę, a ktoś
go zobaczył. Takie znalezienie małego łosia jest niebezpieczne, bo klępa (samica łosia – red.),
która z reguły jest w pobliżu, może zaatakować nawet śmiertelnie, gdyż potrafi
podnieść nogę i przebić człowieka racicą. Także jeśli trafi w serce, to po
człowieku – tłumaczy pracownik parku.
– Wszystko bierze się z
wrażliwości. Jeśli nie ma wrażliwości, to nie ma przyrody. Trzeba mieć
wrażliwość i mimo wszystko mieć wiedzę – kwituje Frąckiel.
Patrząc na Biebrzański Park Narodowy zieleniejący się na wiosnę, dostrzegamy, że mamy przed sobą jeden z najcenniejszych klejnotów Polski, a rola jego obrony spoczywa na naszych barkach. Musimy jedynie dbać o niego z głową.
Widok nowonarodzonej Biebrzy przywodzi mi na myśl słowa Davida Attenborough: "żyjący świat przetrwa, ale ludzie nie mogą zakładać, że z nimi będzie tak samo".