Jakże głupia, bezsensowna śmierć – rozbrzmiewają w internecie oceny, a nawet drwiny w związku ze śmiercią Jana Lityńskiego. Znany opozycjonista utonął w Narwi ratując swojego czworonożnego przyjaciela. Co się z nami dzieje, że ten szlachetny czyn jest pretekstem do pouczeń i heheszków?
Powodów jest kilka. Jednym z nich jest ostry podział polityczny społeczeństwa. Jan Lityński – także po upadku PRL – stał tam, gdzie demokracja. Dlatego był ostrym krytykiem obecnej władzy i jej autorytarnych rządów. Jasno mówił o tym, że protesty nie mają się podobać, tylko zwracać uwagę na problem.
Wspierał na przykład Strajk Kobiet i ludzi LGBT walczących o swoje prawa. “Nam też mówili: nie posuwajcie się za daleko” – wspominał miniony ustrój w pierwszych dniach sierpnia, gdy zbrojne ramię partii na rozkaz zaatakowało tęczowych obywateli. Teraz jego głosu zabraknie.
Nie brak jednak wpisów o bezmyślnym, nierozsądnym zachowaniu legendy podziemia również ze strony sympatyków szeroko rozumianej demokratycznej opozycji. Gdy piszę te słowa nadal trwają poszukiwania ciała Jana Lityńskiego. 75–latek ostatnim wysiłkiem wyciągnął przyjaciela z lodowatej wody. Uratował mu życie.
“To tylko pies” – piszą jedni. Inni przekonują, że rodzina Lityńskiego wolałaby, aby nie rzucał się na pomoc – pies by zginął, ale on nadal by żył. Wziąłby innego czworonoga ze schroniska. Gdyby istniała demokratyczna księga zysków i strat, czyn Lityńskiego na zimno zostałby zapisany w tej drugiej kolumnie.
Gdy przed naszymi oczami rozgrywa się dramat naszych bliskich, nie ma biurokracji, pragmatyzmu i rozważań jakie są szanse. Nie ma szacowania czy pomoc się opłaca i czy nie rozsądniej będzie stać z założonymi rękami. Nie ma na to czasu. Nie ma też znaczenia, czy przyjaciel, który walczy o życie, jest człowiekiem czy czworonogiem.
Nie mogą tego pewnie zrozumieć ci, dla których psy lub koty są rzeczami służącymi do pilnowania domu lub łapania myszy. Jednak dla kogoś, kto przynajmniej raz miał szczęście doświadczyć międzygatunkowej przyjaźni, lojalności i przywiązania, będzie to absolutnie oczywiste.
Nie wszystko trzeba rozumieć. Nie wszystko trzeba poczuć. Jednak między tym a wyśmiewaniem kogoś za odruch serca jest wielka różnica. Kiedyś by mnie to dziwiło, wywoływało gniew. Dziś jest mi już tylko żal autorów komentarzy, którzy pomoc przyjacielowi nazywają idiotyzmem i pukają się w głowę.
Ta śmierć, choć tragiczna, jest piękna miłością do przyjaciela i wiernością swoim wartościom. W pewnym sensie była też nieunikniona. Jan Lityński musiał się rzucić na ratunek gdy zobaczył, że pod jego psem pęka kra. Inaczej nie byłby Janem Lityńskim.