Dziennikarz TVP przyjechał do ośrodka Dolnośląskiego Inspektoratu Ochrony Zwierząt.
Dziennikarz TVP przyjechał do ośrodka Dolnośląskiego Inspektoratu Ochrony Zwierząt. Fot. Facebook / DIOZ
Reklama.
Napisał pan na Twitterze: "Sztuka dziennikarska w wykonaniu TVP". Co takiego wydarzyło się na terenie ośrodka w poniedziałek?
Przyjechał do nas redaktor "Magazynu Ekspresu Reporterów", pan Paweł Kaźmierczak. Miał z góry założoną tezę, a na teren ośrodka wszedł z oprawcami, którym odbieraliśmy zwierzęta. Wśród nich był policjant, od którego niedawno zabraliśmy dwa skrajnie zaniedbane psy. W związku z tą sprawą nasza inspektorka ma niesamowite problemy.
Był też mężczyzna, któremu około 4 lata temu odbieraliśmy psiaka, nauczyciel ze Lwówka Śląskiego. Jego sprawa zakończyła się prawomocnym wyrokiem. Sąd uznał jego winę. Okoliczności czynu nie budziły żadnej wątpliwości, orzeczony został przepadek psa na naszą rzecz, ten człowiek został też obciążony kosztami leczenia, ale z uwagi na to, że zostały mu dwa lata do emerytury, sąd zastosował wobec niego instytucję warunkowego umorzenia.
W asyście tych osób reporter zaczął nas terroryzować. Mnie nie było na miejscu od samego początku, ale byli wolontariusze i wiceprezeska Krysia. Nasza brama jest zwykle przymknięta, ale nie zamykamy się na kłódki, ponieważ przyjeżdżają do nas wolontariusze i darczyńcy, więc mogą spokojnie do nas wejść.
Natomiast ci ludzie zrobili niewyobrażalny rumor. Wpadli do ośrodka, jak jakaś bandyterka, pan Kaźmierczak pootwierał bramy. Zwierzęta zaczęły uciekać, wpadły w szał, bo nagle pojawiły się nieznane im osoby, które zachowywały się nieprzewidywalnie i agresywnie.
Na posesji było 40 psów. Wolontariuszki zaczęły przypinać je na smycze do czegokolwiek, czy do ogrodzenia, czy do samochodu. Innej możliwości nie było.
To musiał być dla zwierząt ogromny stres?
Wszystko było dla nich bardzo stresujące. Kiedy przejeżdżają do nas darczyńcy, muszą wyjść z samochodu, kucnąć, wyciągnąć rękę, żeby psy mogły ich obwąchać. A tutaj było wejście z buta.
Psy, które uciekły, udało się znaleźć?
Na szczęście wszystkie wróciły.
Mówił pan, że dziennikarz przyjechał ze z góry ustaloną tezą. Co chciał udowodnić?
Teza była taka, że kradniemy zwierzęta biednym i prawym obywatelom, że dorabiamy się na krzywdzie zwierząt. Redaktor pytał, gdzie są pieniądze ze zbiórek, co z nimi robimy. Odpowiedzieliśmy, że po tej setce zwierząt, którymi się opiekujemy, chyba powinno być widać, co robimy i na co przeznaczane są pieniądze.
Niestety w Polsce utrzymanie zwierzęcia nie jest tanie. Stan psów w momencie odbierania ich oprawcom pokazujemy na naszych stronach, więc można wyobrazić sobie koszty leczenia. Jednak oprócz zwierząt domowych mamy na stanie również kilkadziesiąt zwierząt gospodarskich. Siano, słoma to nie są tanie rzeczy.
Rolnicy dostają do wszystkiego dopłaty, ale my na takie wsparcie z Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa nie możemy liczyć, więc utrzymujemy naszą działalność z darowizn.
Prócz ponad setki zwierząt pod opieką wykonujemy ponad 1000 interwencji rocznie na terenie całego województwa. To również wiąże się z wydatkami rzędu kilkudziesięciu tysięcy złotych rocznie. Paliwo, amortyzacja pojazdów, naprawy - każda trzeźwo myśląca osoba o tym wie. Codziennie w naszych samochodach licznik pokazuje o co najmniej 300 km więcej, są dni, że jest to 500, a nawet 700 km.
Darczyńcy, którzy nas wspierają, wiedzą, na co wykorzystujemy pieniądze. Przyjeżdżają do nas i widzą, jak lokujemy środki. Zarząd Dolnośląskiego Inspektoratu Ochrony Zwierząt nie otrzymuje wypłat, ale mamy zatrudnionych pracowników, którzy zarabiają najniższą krajową lub trochę ponad to.
Wracając do spotkania z ekipą "Magazynu Ekspresu Reporterów", co działo się, kiedy pan przyjechał na miejsce?
Dzierżawimy nieruchomość, w której znajduje się nasz ośrodek, a ci ludzie podstawili osobę, która podszywała się pod właściciela. Nigdy nie wiedzieliśmy tego człowieka na oczy, a on przy kamerze mówił: "Jestem właścicielem tej nieruchomości, państwo możecie tutaj być i nagrywać".
Kiedy to usłyszeliśmy, zadzwoniliśmy do prawdziwego właściciela i powiedzieliśmy mu, co się dzieje. Nasza wiceprezes skontaktowała z nim Kaźmierczaka, a ten zaczął pytać: "Czy pan widzi, w jakich warunkach mieszkają te zwierzęta?". Właściciel odpowiedział: "Widziałem, na pewno w lepszych niż ludzie".
Dopiero po ujawnieniu tego przekrętu osoby te opuściły posesję. Jednak wcześniej, kiedy Krysia mówiła: "Proszę opuścić teren", to Kaźmierczak powiedział jej: "Pani jest nienormalna". Żeby redaktor coś takiego powiedział? Jeździłem z dziennikarzami na różne interwencje, ludzie ich wyzywali, ale nigdy żaden nie zareagował na to takimi słowami, po prostu zadawał pytania.
Sytuacja była absurdalna. Wolontariusze, którzy do nas przychodzą, mówili, że w głowie się nie mieści, co oni tam wyprawiali...
W trakcie tej całej "imprezy" została wezwana Inspekcja Weterynaryjna, która nie miała żadnych zastrzeżeń co do dobrostanu zwierząt, a to jest dla nas najważniejsze. Nie podobało im się jednak to, że zwierzęta nie są w kojcach, że biegają po całej posesji.
Inspekcja Weterynaryjna od 5 lat cały czas mówi także, że prowadzimy działalność nielegalną, bo nie jesteśmy schroniskiem, ale nie są w stanie znaleźć przepisu, który zabraniałby nam tego. Wszystkie organizacje w Polsce działają na zasadach domu tymczasowego, na zasadach azylu dla zwierząt.
Czyli poza tym, że zarzucono wam, że dorabiacie się na tej działalności, to jeszcze oskarżono was o złe traktowanie zwierząt?
Tak, ale przede wszystkim jednak o to, że kradniemy biednym ludziom zwierzęta i że niszczymy im życie. Niszczymy w ten sposób, że opisujemy nasze interwencje w mediach społecznościowych.
To jest niepojęte, że dziennikarz przychodzi z oprawcami – samego bym wpuścił, nawet koleżance mówiłem, że jak chce, to niech wchodzi – którzy zwierzęta trzymali w tragicznych warunkach, a teraz te zwierzęta są u nas... Oprawcy natomiast wylewają krokodyle łzy i skarżą się, że jesteśmy eko terrorystami, wkraczamy i zabieramy zwierzęta.
Wracając do zarzutów o kradzież... Ani jedno zwierze nie zostało nam odebrane. Przecież jeśli ktoś ukradnie samochód, to przyjeżdża policja i go zabiera.
Mamy z różnymi redakcjami do czynienia i z tymi, które nas lubią, i z tymi, które nas nie lubią, ale jest normalnie. Zawsze jest telefon z pytaniem: "Będę za pół godziny, czy moglibyśmy porozmawiać?".
Jednak w tym przypadku rzetelność dziennikarska to jakiś śmiech na sali. My nie zabieramy zwierząt z poduszek i z kanap. Z każdej naszej interwencji jest film, są zdjęcia. Widać w jakich warunkach żyły.
Staramy się, wypruwamy żyły, wykonujemy obowiązki za państwo, bo to państwo powinno o to wszystko dbać, a nagle przyjdzie taki ktoś i nam zarzuca, że u nas się źle dzieje. To jest niepojęte. Od samego rana do nocy mamy wory pod oczami. Tak naprawdę tę organizację na terenie całego województwa prowadzą trzy osoby. Mamy wolontariuszy, ale te trzy osoby trzymają to w ryzach.
Oprawcy też byli napastliwi?
Strasznie się zachowywali. Poza tym nie wiem, jak to jest możliwe, ale pan redaktor miał przy sobie prywatne rozmowy prowadzone na Whatsappie przez nasze dziewczyny w związku z tą sprawą policjanta.
Dziewczyny opisywały, jak wszystko wygląda i nie ma co ukrywać, że robiły to w niewybrednych słowach. Policja wszystko to przekazała redakcji, a przecież są to materiały operacyjne.
Nigdy się z czymś takim nie spotkałem. Kończę prawo, miałem kryminalistykę i nie wiem, w jakim trybie policja przekazała prywatne rozmowy. Redaktor miał wszystkie nagrania, SMS-y z telefonu. Widać TVP ma większą siłę przebicia niż inne media...
Będą państwo zawiadamiać prokuraturę o tym, co się stało?
Tak. Przede wszystkim sprawę naruszenia miru domowego. Będziemy też się zastanawiać, czy ten czyn można zakwalifikować, jako złośliwe straszenie i drażnienie zwierząt, co oznacza znęcanie się nad nimi. To było zorganizowane. Wiedzieli, że będą robili kipisz. Czekamy też na reportaż.
Kiedy my opisujemy patologiczne zachowania w prokuraturze, w policji, to wszystko jest odebrane jako atak na rządzących, atak na PiS. Nie możemy opisać funkcjonariusza, który dał ciała na interwencji, nie możemy opisać prokuratora, który umorzył sprawę. Jeśli jednak opisujemy sędziów, to jest super, to wtedy wszyscy się cieszą.
A jeszcze jak odbierzemy w gminie zwierzęta i opiszemy gminę, w której włodarzem jest ktoś z ramienia PiS, to też wylewa się na nas szambo.
Prócz worów pod oczami, wrzodów na żołądku, to my nie mamy z tego nic. Ja mam zupełnie inne źródło utrzymania. Nie potrzebuję ani grosza z tej organizacji. Dla pieniędzy są urzędnicy państwowi, którzy pracują od 8 do 15.

Czytaj także: