Co roku przez polskie laboratoria przewija się sto kilkadziesiąt tysięcy zwierząt. Najpierw wykonuje się na nich rozmaite eksperymenty (wspierające rozwój medycyny, farmakologii, bądź też branży kosmetycznej), a gdy stają się już zbędne, usypia. Czy choć część z nich można uratować, zapewniając im kochające domy? Opowie nam o tym Dominika Więckowska z Lab Rescue, czyli jedynej w kraju inicjatywy zajmującej się adopcjami zwierząt laboratoryjnych.
Redaktor Centrum Produkcyjnego Grupy na:Temat, który lubi tworzyć wywiady z naprawdę ciekawymi postaciami, a także zagłębiać się w rozmaite zagadnienia związane z (pop)kulturą, lifestyle'em, motoryzacją i najogólniej pojętymi nowoczesnymi technologiami.
Czy będzie to jedna z tych rozmów, po których można stracić apetyt?
Nie, spokojnie. Gdy media zaczynają mówić o sytuacji w laboratoriach, lubią operować wyłącznie obrazami drastycznymi, brutalnymi i pełnymi zwierząt przetrzymywanych w naprawdę okropnych warunkach, maltretowanych na rozmaite sposoby. Wiadomo, taki przekaz jest bardziej nośny, ale – zaznaczmy – podobne sytuacje są skrajnością.
Oczywiście nie twierdzę, że sytuacja jest idealna, bo zwierzaki nie zawsze przebywają w klatkach tak dużych, jakbyśmy chcieli, no a z powodu rozmaitych eksperymentów stres i ból są dla nich codziennością.
Jednak biorąc pod uwagę to, że na pewne rzeczy nie mamy wpływu, lepiej skupiać się na pozytywach i zamiast walczyć ze wszystkimi laboratoriami, lepiej współpracować z tymi, które chcą działać w sposób możliwie etyczny. A tych, na szczęście, przybywa. Zarządzający takimi placówkami coraz częściej zmieniają podejście do podopiecznych, którzy "wykonali już swoją pracę", chcą im zapewnić godną "emeryturę".
Chociaż uśpienie takich zwierząt jest dla nich opcją zdecydowanie najłatwiejszą, to jednak coraz chętniej kontaktują się z nami, poświęcając czas na wypełnienie odpowiedniej dokumentacji oraz przejście przez niezbędne procedury.
Jakie zwierzę ma szanse doczekać się spokojnej starości?
Po zakończeniu danego eksperymentu laboratorium może zlecić lekarzowi weterynarii ocenę, czy zwierzaki, które brały w nim udział, kwalifikują się do adopcji. Chodzi o stwierdzenie, czy wszystko to nie wpłynęło trwale na ich stan zdrowia.
Oczywiście jest także cała masa stworzeń stanowiących grupę kontrolną, czyli takich, które nie zostały poddane żadnym manipulacjom eksperymentalnym. W ich przypadku także w grę wchodzą dwa scenariusze: śmierć albo nowy dom.
Lab Rescue działa od grudnia 2016 roku i od tamtego czasu uratowało ok. 2,5 tysiąca zwierząt. Bazując na danych NIK-u, w polskich laboratoriach uśmierca się m. in. ryby, świnie, owce i rozmaite ptaki. My specjalizujemy się w adopcjach gryzoni i zajęczaków; myszy, szczurów, świnek morskich i królików.
Spotykacie się z reakcjami w stylu: "tak właściwie po co to robicie, przecież wokół są problemy znacznie istotniejsze"?!
Rzeczywiście, bywa, że stykamy się z podejściem: "ratowanie jakiegoś tam szczura? Przecież to głupota! Szkoda na to czasu". Widzisz, z jednej strony jest tak, że Polacy – co naprawdę bardzo cieszy – coraz lepiej traktują zwierzęta.
Jednak z drugiej: ta pozytywna przemiana dotyczy głównie podejścia do stworzeń uznawanych za "lepsze" od gryzoni i zajęczaków. Przecież te ostatnie łatwo zastąpić – są tanie, no a do tego taka świnka morska nie przyjdzie poprzytulać się jak kotek albo piesek.
Tak więc sporo osób uznaje, że można traktować je byle jak. Oto częsty scenariusz: rodzina wraca ze sklepu zoologicznego i klatka z nowym ulubieńcem trafia na honorowe miejsce w domu. Jednak później, gdy pierwsza ekscytacja minie, przestawia się ją do przedsionka. Za jakiś czas ląduje w ciemnym kącie. Zwierzak znudził się, tak więc coraz mniej regularnie dostaje karmę, trociny wymienia się coraz rzadziej – będzie, co ma być, przecież to tylko gryzoń…
Zdarza się, że podobne podejście widać nawet w trakcie adopcji, która wygląda tak: najpierw wysyłamy osobie zainteresowanej kwestionariusz, później odbywa się rozmowa, po której decydujemy, czy możemy wydać zwierzę.
Chodzi o upewnienie się, czy nowy właściciel zapewni mu odpowiednie warunki bytowe, no i czy nie chce pozyskać go na tzw. karmówkę, czyli żywy przysmak dla drapieżnika, którego hoduje, bo i takie osoby zgłaszały się do Lab Rescue. Niektóre osoby, dowiadując się o tych procedurach, odpuszczają. No bo: "za dużo z tym zachodu, wolę pójść do sklepu zoologicznego". Znów mamy do czynienia z podejściem "przecież to tylko gryzoń".
Ile osób stoi za Lab Rescue, czyli inicjatywą uważającą, że gryzoń też człowiek?
Trzon stanowi 20 wolontariuszy i wolontariuszek. Wspiera nas grupa osób pomagających m. in. w transporcie zwierzaków z laboratoriów i organizowaniu karmy oraz ściółki. Mówimy tutaj o inicjatywie oddolnej, która zaczyna działać z coraz większym rozmachem – ten rok będzie przełomowy, ponieważ jesteśmy w trakcie przekształcania się Lab Rescue w fundację.
Nie chodzi wyłącznie o to, że w ten sposób będziemy mogli pozyskiwać sprawniej fundusze – liczymy również na to, że staniemy się bardziej wiarygodni dla laboratoriów, które do tej pory nie zgadzały się na współpracę.
Wszystko wyłącznie na zasadzie kooperatywy? Wiesz, są radykałowie praktykujący włamania do placówek naukowych, wykradanie zwierząt z klatek…
Nie popieramy takich metod, wolimy działać w ramach prawa. No i współdziałać z laboratoriami, zamiast z nimi walczyć. Widzisz, kocham zwierzęta i oczywiście marzę o świecie, w których żadne z nich nie cierpi. Jednak jestem też realistką wiedzącą, że pewnych rzeczy po prostu nie da się uniknąć – przecież testy na zwierzętach są niezbędne dla rozwoju medycyny, nie zmienimy tego.
Tak więc można jedynie skupiać się na tym, aby ograniczać cierpienia tych istot do niezbędnego minimum, zapewniać im jak najlepsze warunki egzystencji, no i dbać o to, żeby możliwie dużo z nich trafiało do kochających domów, gdzie spędzą resztę życia. Wszystko to można osiągać na drodze pokojowej; nie wchodzimy w konflikty z laboratoriami, namawiamy je do współpracy.
Obowiązujące przepisy są dobre?
Cieszmy się z naprawdę dobrych zmian, jakie nastąpiły w ostatnich latach. Najpierw, w roku 2013, na terenie Unii Europejskiej wprowadzono zakaz sprzedaży kosmetyków testowanych na zwierzętach. Dwa lata później pojawiła się przełomowa ustawa o ochronie zwierząt wykorzystywanych do celów naukowych lub edukacyjnych regulująca warunki, które powinno się zapewniać w laboratoriach.
Może nie gwarantuje im jakichś przesadnych luksusów, jednak – co najważniejsze – sytuacja została unormowana. Dodajmy, że w ustawie tej pojawił się niesamowicie ważny zapis o możliwości wydawania zwierząt laboratoryjnych do adopcji. Wcześniej instytucje naukowe po prostu musiały je zabijać.
Wydaje mi się, że obecne przepisy to krok w dobrą stronę, problemem jest raczej ich odpowiednie egzekwowanie. Abstrahując od głównego tematu naszej rozmowy: spójrz na wyroki, jakie otrzymują osoby maltretujące albo zabijające psy, koty albo konie. Przecież bardzo często nie są współmierne do czynów. To coś, nad czym musimy jeszcze w Polsce popracować.
Czy pod koniec rozmowy opowiesz mi o… początku?
Wszystko zaczęło się przypadkowo. Studiuję na uczelni technicznej, nigdy nie miałam zainteresowań biologiczno-chemicznych, nie marzyłam o byciu weterynarzem itp. Ot, kocham świnki morskie i jakiś czas temu, wspólnie z mężem, napisałam do Lab Rescue w sprawie adopcji takiego właśnie zwierzaka i… wsiąkliśmy, staliśmy się częściami tej inicjatywy. No i w tym momencie na stałe mieszka u nas czterech świnkowych panów, a do tego tworzymy dom tymczasowy dla kolejnych piętnastu świnek (śmiech).