Remake "Króla Lwa" ogląda się jak film przyrodniczy, ale zamiast narracji Krystyny Czubówny, zwierzęta mówią (i śpiewają) ludzkim głosem. Eksperyment nie do końca się udał, a magia pierwowzoru gdzieś zginęła. Całość ratują Timon i Pumba oraz... polski dubbing.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Arcydzieło z 1994 roku było jednym z pierwszych filmów, które widziałem w kinie. Co jakiś czas odświeżam sobie tę perełkę i wiem jedno: to opus magnum Disneya. Wszystko jest w nim doskonałe. Począwszy od koncepcji przeniesienia szekspirowskiego "Hamleta" do świata zwierząt, przez wspaniałe piosenki i bohaterów, po wyśmienitą animację. Nowa wersja również cieszy oko, ale smuci ducha.
Pamiętaj kim jesteś
Disney nie odtworzył kultowego filmu jeden do jednego. Owszem, większość ujęć jest wiernie odwzorowana, ale są pewne niuanse, których nie można oddać w "prawdziwym" świecie. Mam na myśli surrealistyczne wizualizacje przy piosenkach czy typowo ludzkie gesty zwierzaków. Postawiono na hiperrealizm, więc paszcze i dzioby otwierają się na tyle, na ile pozwala im anatomia, nie ma też wybałuszania oczu i innych kreskówkowych fajerwerków.
Różnice słychać też w oprawie dźwiękowej. Piosenki mają te same melodie, ale czasem mocno zmienione teksty (np. "Hakuna matata"). Dialogi również przeszły spory lifting. Może i mam paranoję, ale jak na moje ucho - autorzy polskiego dubbingu zaszaleli z odwołaniem do obecnej sytuacji społeczno-politycznej. A przecież akcja toczy się w Afryce.
Tylko nie mów nikomu
Na samym początku, gdy Skaza manipuluje małym Simbą opowiadając o Cmentarzysku Słoni, na koniec rzuca "Tylko nie mów nikomu". Choć wcześniej też się używało tego sformułowania, to głośny dokument braci Sekielskich zmienił jego wydźwięk, budząc jednoznaczne skojarzenia. Porównałem tę scenę ze starym filmem. Skaza mówi wtedy: "I pamiętaj o naszej tajemnicy".
Myślę sobie: przypadek. Jednak potem, już na owym Cmentarzysku Słoni, Skaza śpiewająco opowiada o swoim planie hienom. W jednym z wersów pada... "Nadchodzi tu czas dobrej zmiany". Sprawdzam z oryginałem i tam tego nie ma. Jest z kolei: "Przyjdzie czas na odmianę - kto wie?". Tak było, nie ściemniam (pod tym linkiem znajdziecie tekst z 1994 roku, a pod tym z nowego filmu).
Hakuna matata
Czy to faktycznie była "dobra zmiana"? Myślę, że twórcy polskiego dubbingu chcieli jakoś rozruszać przysypiających rodziców na sali. Dzieciaki z pewnością się będą świetnie bawić. Słodkie lwy i trochę upiorne hieny wyglądają tak naturalnie, jakby na plan zaprzęgnięto żywe zwierzęta. Czasem miałem wrażenie, że każdy włos był animowany oddzielnie. Czuć, że 250 milionów dolarów budżetu nie poszło na marne, ale... czy na pewno?
Dorośli i fanatycy wersji sprzed 25 (!) lat mogą się srogo zawieść. Już kiedy pierwszy raz na ekranie pojawia się ptak Zazu, dostrzegamy największą wadę tego filmu: zwierzęta mają szczątkową... mimikę. Nie uśmiechają się, nie smucą, nie ronią łez. Ich twarze są drętwe, a wręcz bezduszne. Aż przykro patrzeć, gdy mamy w głowie bajkowy pierwowzór. Warto to jednak przełknąć, by doczekać się pojawienia niestraszonych hippisów-anarchistów - Timona i Pumby. Jak zwykle rozkładają na łopatki, a duet Maciej Stuhr i Michał Piela zamiast Krzysztofa Tyńca i Emiliana Kamińskiego krótko mówiąc: daje radę.
Sentyment, fotorealistyczna animacja i zbytna wierność oryginałowi są w tym przypadku największą przeszkodą na drodze do serc widzów. Remake "Króla Lwa" nie zachwyca i nie wzrusza jak ten z 1994 roku (na starym zawsze płaczę w "tym jednym momencie", teraz przebrnąłem bez większych emocji), ale nie uważam, by był taką porażką jak piszą amerykańscy krytycy. Czy został nakręcony niepotrzebnie? Możecie się o tym przekonać od 19 lipca.