Czeskie restauracje skupowały polską wołowinę, w tym także tę, która właśnie wywołała międzynarodowy skandal, i sprzedawały ją jako argentyńską – poinformował czeski minister rolnictwa Miroslav Toman. Polityk przyznał, że czescy restauratorzy na tych transakcjach zarabiali wielkie pieniądze.
W mediach od blisko 20 lat, w naTemat pracuję od 2016 roku jako dziennikarz i wydawca
– Chcę was zapewnić, że mięso nie trafiło do żadnej taniej restauracji, była to luksusowa restauracja, szczególnie w Pradze, i to była restauracja, która podawała polskie mięso jako argentyńskie, by sprzedawać za 1000 koron – powiedział czeski minister rolnictwa posłom Izby Gmin.
Sprawę opisały wcześniej dwa czeskie portale: MoneyMag i Ceske Noviny. Minister nie wskazał nazwy restauracji, ale dał do zrozumienia, że określa się je mianem azjatyckich.
Toman dodał, że nie znaleziono w polskim mięsie pozostałości leków weterynaryjnych. W innym przypadku Czechy zastosowałyby nadzwyczajne środki ostrożności. Nasi południowi sąsiedzi czekają jeszcze na wyniki testów na obecność salmonelli.
Przypomnijmy: wcześniej pojawiły się też informacje, że wołowina z chorych lub padłych krów miała być wykorzystywana na mięso do kebabów. Niektórzy nie wierzyli w takie informacje, gdyż mogło zdawać się, że kebab powinno robić się z baraniny. Słoweńcy rozwiali jednak wszelkie wątpliwości w sprawie kiepskiej jakości kebabów z Europy.
Z relacji Zurnal24.si wynika, że jeden ze słoweńskich importerów zamówił z Polski przez Niemcy setki kilogramów mięsa z "leżaków". Stanowiło ono produkty przeznaczone właśnie na kebab.
Wcześniej w reportażu pt. "Chore bydło" wyemitowanym w TVN24 ujawniono sposób produkcji mięsa z chorych i padłych krów. W tym celu współautor reportażu Patryk Szczepaniak zatrudnił się w ubojni, w której ten proceder był prowadzony.