
Mikołaj Jastrzębski zajmuje się tematem futer od 12 lat, jest jednym z autorów raportu o przemyśle futrzarskim w Polsce, reprezentuje fundację Viva, która jest jednym z organizatorów czwartkowej manifestacji. Fundacja, w której działa, posiada wiele dokumentów z informacjami na temat hodowli norek – udzieliły ich wszystkie instytucje publiczne, w tym m.in. ministerstwa i Główny Inspektorat Weterynarii.
Ta kwestia podnoszona jest od lat. W hodowli są dwa stada. Podstawowe, które jest namnażane na wiosnę. I młode, które jesienią/zimą są zabijane na futra. Proces powinien się odbywać pod nadzorem powiatowego lekarza weterynarii. – Tak naprawdę mówimy o zabijaniu dzieci zwierząt – mówi Mikołaj Jastrzębski.
Polska jest drugim największym eksporterem skór norek. Hodowcy i zwolennicy przemysłu futrzarskiego przekonują, że przemysł daje ogromne zatrudnienie, likwiduje bezrobocie.
Co do zatrudniania obcokrajowców: obserwujemy w kraju ogólny brak rąk do pracy, zwłaszcza jeśli chodzi o pracę fizyczną, nie wymagającą specjalistycznych kwalifikacji, a tak jest i w rolnictwie (choćby przy zbiorze owoców). Praca przy zwierzętach wymaga odpowiedniego przygotowania, ale jeśli sytuacja tego wymaga, na fermach są zatrudniani obcokrajowcy.
Mikołaj Jastrzębski informuje, część ferm zarejestrowana jest tylko fikcyjnie. – Czyli w praktyce istnieje jedna wielka instalacja, ale w praktyce podzielona jest np. na 52 małe fermy. Ma to miejsce m.in. w Góreczkach. Dzieląc fermy na mniejsze hodowcy mogą płacić niższe podatki albo pominąć głos okolicznych mieszkańców przy rejestracji takiej fermy. Nie muszą ich pytać o zgodę – mówi.
Zgoda potrzebna jest dla ferm, na których znajduje się ponad 84 tys. norek. Ale jeśli ma się 300 tys. norek, ale fermę podzieli się na mniejsze to ten wymóg znika.
Fundacja Viva zainteresowała się tematem kontroli dwa lata temu. Jej aktywiści wystąpili z wnioskiem o dostęp do informacji publicznej, do wszystkich powiatowych lekarzy weterynarii, tam, gdzie znajdowały się fermy. Zrobili analizę ponad 2700 kontroli, które miały miejsce na fermach.
przedostaniem się hodowanych zwierząt poza jej teren – odpowiada prof. Marian Brzozowski. Mówi, że są też kontrole inspekcji środowiska, inspekcji pracy i innych instytucji.
W przestrzeni publicznej pojawiły się głosy, że niektóre fermy nie są polskie. W Vivie słyszymy, że fermy norek są polskie i holenderskie: – Zdarzają się też spółki polsko-holenderskie. Jeśli chodzi o małe, przydomowe hodowle lisów, mówimy tu głównie o polskim kapitale. W przypadku wielkich instalacji sprawy zaczynają się komplikować, a przynajmniej 2 z 10 największych ferm w Polsce należą do Holendrów.
"Hodowla zwierząt na futra stanowi znaczną część produkcji rolnej w Polsce, przynosząc krajowi corocznie ok. 2,5 mld złotych. Przeciętne gospodarstwo odprowadza co roku na rzecz państwa ok. 300 tys. zł różnego rodzaju podatków i składek. Jak twierdzą hodowcy, branża daje zatrudnienie – bezpośrednio i pośrednio – kilkudziesięciu tysiącom osób w Polsce. Roczne przychody polskich rolników z hodowli zwierząt futerkowych, w zależności od koniunktury, wynoszą od 400 do 600 mln euro".
Sprzeczności wywołuje też temat warunków, w jakich żyją zwierzęta. – Norki są samotnikami, występują na brzegach jezior, rzek. Muszą mieć dostęp do wody, w której będą mogły pływać. Na fermie nie jest to możliwe, one spędzają całe swoje życie na metalowych kratach. Gdy w Szwajcarii próbowano im ten dostęp zapewnić, okazywało się, że hodowla przestaje być opłacalna – tłumaczy ekspert Vivy.
Przeciwnicy hodowli cieszą się, że cena za skóry norek spada. Liczą, że to dobry prognostyk do likwidacji hodowli w przyszłości. Ale i tę kwestię zwolennicy widzą inaczej.