Tosię przywiązano nocą do bram schroniska i połamano jej nogi, żeby nie mogła uciec. Sonię ktoś tak musiał bić po głowie, że jej popękały gałki oczne i oślepła. Ona na drugą stronę tęczowego mostu powędrowała zimą. W sumie u pani Krysi w Staruszkowie mieszkają teraz 43 psie niedojdy.
Dziennikarz zajmujący się tematyką społeczną, polityczną i kryminalną. Autor podcastów z serii "Morderstwo (nie)doskonałe". Wydawca strony głównej naTemat.pl.
– Tylko co skończyłam myć całą tę, kurde, geriatrię – mówi pani Krysia. Na chwilę przysiadła przed telewizorem i wszystkie psy wraz z nią. Ekran ich nie interesuje – w większości leżą ogonem do telewizora, łbami zwrócone w kierunku swojej pani. Choć na zewnątrz ciepło, a drzwi otwarte, żaden nie wychodzi na podwórko. – Tak mnie kochają – przyznaje właścicielka Staruszkowa ze wzruszeniem.
Zamieniła pensjonat w psie hospicjum
Od ponad roku pani Krysia wraz z psami mieszka w nowym miejscu. Wcześniej zwierzęce hospicjum funkcjonowało w Karpaczu. Pani Krystyna na ośrodek geriatryczny dla czworonogów zamieniła dawny pensjonat. Jej były mąż postanowił pensjonat sprzedać i ona wraz z psami musiała się wyprowadzić.
Za nieduże pieniądze, z pomocą wielu ludzi, udało się kupić podupadający poniemiecki dom w Krzewiu Małym, 30 kilometrów na północny zachód od Jeleniej Góry. To już prawie koniec świata. Woda ze studni (latem wysycha), prądu często brak i wokół prawie żadnych domów.
– Od grudnia jesteśmy w ciągłym remoncie i wciąż jeszcze jest dużo do zrobienia. Jak tu przyszliśmy, to zastaliśmy dziurawy dach, wilgotne i zagrzybione ściany, przegnite podłogi i chłód. Masa pracy była i nadal jest – przyznaje pani Krysia.
Właścicielce Staruszkowa pomaga sąsiad z Krzewia Małego, z którym udało się jej znaleźć wspólny język. Pozostali mieszkańcy wsi raczej się dziwią, że mogła zostawić pensjonat, który całkiem dobrze prosperował, i poświęciła się dla psich seniorów.
"Tak brzydki, że aż piękny"
Taki "oddział geriatryczny" liczy obecnie 11 psów. Te są już w takim stanie, że - jak mówi pani Krystyna - wymagają wręcz opieki 24 godziny na dobę. Bo to i zmienianie opatrunków, i zmienianie podkładów czy pieluch, i czasem pilne wyjazdy do weterynarza. Opowieść o tym, co niektóre z tych psów przeżyły, z trudem przechodzi jej przez gardło.
Jest też pies, którego właścicielką była najprawdopodobniej jakaś zbieraczka śmieci. Zwierzę żywiło się wyłącznie tym, co jego pani przyniosła ze śmietnika. Gdy trafił do pani Krysi, odwiozła go do kliniki weterynaryjnej. Przeleżał trzy tygodnie. Najpierw tydzień trwało odrobaczanie. Potem m.in. trzeba było pod narkozą usunąć wszystkie zęby, bo w całej szczęce były stany zapalne.
W ogóle z uzębieniem w tym gronie jest raczej kiepsko, dlatego mało który pies jest w stanie zjeść suchą karmę. Większość zdecydowanie preferuje mokrą.
Pomoc się przyda
– Mokra karma zawsze jest potrzebna. Środki czystości też. Ale nie te drogie, bo one mają bardziej intensywny zapach, a tego psy nie lubią. Jak się wypierze im podkłady takim droższym proszkiem, to bardziej na to sikają – wyjaśnia pani Krysia.
Jej czworonożni przyjaciele są stałymi pacjentami kliniki weterynaryjnej doktora Januszkiewicza w Jeleniej Górze. – Jestem tam zazwyczaj ze dwa razy w tygodniu. Bo to jest tak, że jak tylko jednego doprowadzę do porządku, to kolejny mi zaczyna chorować – przyznaje. I gdy jakiegoś psa musi zostawić u weterynarza, a jego stan się pogarsza, to zawsze dzwonią.
"Odchodzą przy mnie"
– Informują, że jest ciężki stan i zawsze czekają na mnie, żebym mogła być przy psie. Nigdy nie uśpią psa, zanim się nie pożegnamy – przyznaje.
Słychać jak pani Krysia z trudem łyka łzy. Mówi, że zawsze jest się jej trudno pogodzić, gdy żegna psa.
Tak mało czasu
– Bo ta śmierć jest taka nieuczciwa! Często tu walczę o każdy ich dzień. Walczę, kurde, jak lew, żeby żyły godnie. Bo te psy przez 10 czy więcej lat i były męczone i cierpiały. A ja mam tak mało czasu, żeby im wynagrodzić to. Bo dopiero na koniec życia doświadczają czegoś dobrego: ciepłego kąta, miski, przytulenia – łamie się jej głos.
Właścicielka psiego Staruszkowa wierzy, że gdzieś tam kiedyś spotka się ze wszystkimi swoimi podopiecznymi. Jak mówi – za tęczowym mostem.
Puszek był przez 10 lat trzymany na łańcuchu w szczerym polu. Do zardzewiałej beczki był przykuty. Śnieg, deszcz, mróz – stał tak. Czasem mu ktoś przyniósł jedzenie i picie, czasem nie. Interwencyjnie został odebrany.
Tosię przywiązano nocą do bram schroniska i połamano jej nogi, żeby nie mogła uciec.
W zeszłym roku udało się znaleźć dom dla psiunia, któremu właściciel oczy papierosem wypalił.
Północ - ma tak na imię, bo mi go ludzie zbolałego równo o północy przywieźli - chodzi taki przechylony, bo nie ma błędnika. Wygląda jak Quasimodo - jest tak brzydki, że aż piękny.
Po tylu psach już wiem, kiedy przychodzi koniec. Kiedy trzeba przy nim czuwać. One odchodzą przy mnie. I choć już tyle ich przeszło na drugą stronę tęczowego mostu, to zawsze jest to dla mnie osobisty cios.
Bo piekło mamy tutaj na ziemi. A tam gdzieś musi być tylko lepiej. I tam muszą czekać na nas ci, których kochaliśmy. A ja kocham tylko psy. Więc na pewno się z nimi tam spotkam.