Wolontariusze ponad rok obserwowali schronisko w Sobolewie. Nie wierzą w zapewnienia urzędników.
Wolontariusze ponad rok obserwowali schronisko w Sobolewie. Nie wierzą w zapewnienia urzędników. Fot. screen/facebook.com/schroniskopiaseczno
REKLAMA
Happy Dog koło Sobolewa w pow. garwolińskim położone jest na uboczu pośrodku lasu. Karolina Lewandowska do Happy Doga trafiła przez przypadek we wrześniu 2016 roku. – Udzielałam się już w innym schronisku. Do Happy Doga jest daleko, ale znajomi się wybierali. Gdy zobaczyłam, że to miejsce położone jest wśród wsi, gdzie psy dalej uwiązane są na łańcuchu, to stwierdziłam, że muszę pomóc. Bo jak nie ja, to kto? Nikt z okolicznych mieszkańców raczej nie przyjdzie – opowiada.
Wolontariuszom od początku nie podobało się szereg uchybień. Wytrzymali jednak rok. Czarę goryczy przelała śmierć trzech owczarków. Psy zostały odebrane podczas interwencji z pseudohodowli. – Trzy padły w tym schronisku – opowiada Lewandowska.
My nie chcieliśmy wojny
W listopadzie 2017 roku wolontariusze napisali list skierowany do kierownika. – My nie chcieliśmy wojny. Po prostu chcieliśmy, aby respektował prawa zwierząt – dodaje Karolina Ziółkowska, która kieruje fundacją "Złap dom". Współpracowała z sobolewskim schroniskiem. Dzięki jej fundacji do adopcji trafiało 200 psów. – Działam na rzecz zwierząt od siedmiu lat i niewiele jest w stanie mnie już zdziwić, ale śmiertelność około 30 procent jest zdecydowanie za duża. Oprócz niedostatecznej opieki weterynaryjnej dochodzi też do licznych przypadków zagryzień – komentuje naTemat.
Wolontariusze przez rok obserwowali praktyki w schronisku. Zauważyli, że psami zajmuje się tylko jeden pracownik. W ostatnim czasie pod swoją opieką miał ponad 300 sztuk. – Mam nawet zdjęcia, na których widać psa z lutego, a po trzech miesiącach odstawały mu kości – wylicza Ziółkowska. Jednym z problemów w adopcji był stan zwierząt. Schronisko nie miało dostatecznej opieki weterynaryjnej, a weterynarz dojeżdżał 60 kilometrów z Puław.
Zbuntowani wolontariusze już nie pracują w schronisku, bo kierujący nim rozwiązał z nimi umowy. – Z tego co wiem, obecnie niektóre psy nie są wyprowadzane. Ja i inni byli wolontariusze zaglądamy tam, aby pod bramą robić psom zdjęcia do ogłoszeń adopcyjnych. Te zwierzęta powinny trafić do ludzi – komentuje Karolina Lewandowska.
Prezes "Złap dom" wyjaśnia, że jest przeciwna zamknięciu placówki, ale jej zdaniem należy zmienić szefostwo schroniska. Chociaż spodziewa się, że jej postulat nie znajdzie zrozumienia wśród urzędników, a zwłaszcza Powiatowego Inspektoratu Weterynarii. – Staraliśmy się z rozmawiać z kierownikiem. On jednak dialogu nie uznaje. To, że rozwiązał umowy z nami, nie jest dla mnie powodem do rozpaczy, dalej zajmuję się psami i będę. Natomiast z pewnością sprawy sytuacji w Happy Dog-u nie zostawię – podkreśla Karolina Ziółkowska.
Ma inne zdanie
Kierownik schroniska ma zupełnie inne zdanie na temat funkcjonowania placówki niż zbuntowani wolontariusze. – Wypowiedziałem im umowę, bo nie tak działa wolontariusz. Ich wypowiedzi są zupełnie przesadzone. Jestem obecnie po szeregu kontroli: Powiatowego Inspektora Sanitarnego czy też gmin i nie ma w nich zastrzeżeń – przekonuje naTemat Marian Drewnik, szef Happy Doga.
Nie chce jednak rozmawiać dłużej przez telefon. Zaprasza do schroniska. – Proszę przyjechać z niezapowiedzianą wizytą i zobaczyć na żywo, jak funkcjonujemy – dodaje.
Schroniska bronią urzędnicy. Od początku funkcjonowania placówka jest pod nadzorem Andrzeja Korysia, powiatowego Lekarza Weterynarii w Garwolinie. – Żadnych katastrofalnej sytuacji tam nie ma. Zdarzają się drobne uchybienia, ale są na bieżąco usuwane. Nie ma zagrożenia dla zwierząt – zapewnia Andrzej Koryś. – Na jesieni nasza gminna komisja była na kontroli. Nie stwierdziła uchybień. Mimo to po liście wolontariuszy pojechałem sprawdzić. Nie ma tam uchybień. A że psy są chude, to schronisko, nie spa – kwituje Andrzej Koszutski, wójt gminy Sobolewo.
Powinni się zastanowić
W środek konfliktu wolontariusze kontra właściciel schroniska trafili przedstawiciele Komitetu Społecznego Budowy Międzygminnego Schroniska dla Zwierząt w Powiecie Piaseczyńskim. Przyjechali z wizytą, gdyż do Sobolewa odwożone są bezpańskie zwierzaki z terenu gminy Góra Kalwaria. – To był zupełny przypadek, że przyjechaliśmy w tym czasie do Sobolewa – mówi Renata Tyszkowska, przedstawicielka Komitetu. Ze swojej wizyty sporządziła notatkę, która trafiła do samorządu.

Fragment oświadczenia Komitetu

"Według informacji p. Drewnika psy są karmione mieszanką karmy suchej i mięsem. Widziane przez nas resztki po posiłku psów świadczą o tym, że zamiast wartościowego mięsa otrzymują one raczej jakieś trudne do strawienia odpady mięsne (zdjęcia). Wiele psów traci na wadze, niektóre są w stadium ciężkiego wychudzenia (w załączeniu zdjęcia 2 psów , które w momencie przybycia do schroniska, parę miesięcy temu, wyglądały całkiem zdrowo)"

Czy jej zdaniem psy powinny trafiać?
– Gdybym była gminą, nie dałabym tam psów. Przede wszystkim jako gmina interesowałabym się, co tam się dzieje – komentuje. Od kilku lat Tyszkowska promuje ideę budowy międzygminnego schroniska. – Bo taka forma daje pełną kontrolę gminy nad tym, co się dzieje w schronisku. A tak... samorządy czasem podpisują umowy z pseudoschroniskami. Umywają ręce od problemu. Gdy coś się dzieje, zawiadamiają policję, a ta często umarza sprawy i tak się ten biznes kreci – tłumaczy w rozmowie z naTemat.
W jej ocenie wolontariusze byli potrzebni schronisku w Sobolewie. Przy niewielkiej kadrze, jaka tam jest, zapewniali istotne wsparcie.
– Kierownik jest zobowiązany do przestrzegania pewnych uregulowań prawnych. Są jeszcze zasady tzw. miękkie, które nie mieszczą się w regulaminie. Nie ma paragrafu, że w schronisku musi być wolontariat. Ale… Przykład warszawskiego Palucha, pokazuje, że jest potrzebny. Tam schronisko było fatalnie zarządzane. Wolontariusze alarmowali i dobijali się do władz miasta o zmianę. Dopiero zmiana zarządcy i włączenie wolontariuszy spowodowało, że z ponad dwóch tysięcy psów zostało kilkaset – komentuje Renata Tyszkowska.