Chcesz adoptować kota? Zabuduj balkon. Psa? Odpowiedz na kilkadziesiąt pytań, przyjedź do schroniska, poznaj go, ale to wcale nie oznacza, że już będzie twój. Może przecież okazać się, że "twój dom będzie dla niego zły". Procedury adopcyjne zwykle są bardzo skomplikowane, czasami idzie aż za szybko. – Po prostu musisz udowodnić, że jesteś dobrym człowiekiem – radzi wolontariuszka.
– Często ludzie, którzy chcą adoptować zwierzaki porównują to do adopcji dzieci. Ale by adoptować dziecko trzeba przejść szereg testów, również psychologicznych. I ja uważam, że tak samo powinno być w przypadku adopcji zwierząt – mówi wprost Irena Kowalczyk, wolontariuszka ze schroniska w Korabiewicach. I zapewnia, że procedury adopcyjne są po to, by czworonogi nie trafiły do nieodpowiednich osób. Ale czasami przeciągają się w nieskończoność. Niektórzy poddają się już na starcie. I zamiast starać się miesiącami o kota ze schroniska, jadą na wieś, gdzie gospodarz chętnie pozbędzie się zwierzaka. Są i tacy, którzy uważają, że poszło aż niepokojąco szybko. Inni poczuli się oszukani, bo w ich domach zamieszkały chore zwierzęta.
Przebrnij przez ankietę
Kaśka od kilku miesięcy nosiła się z zamiarem adopcji psa. Zapytała właściciela mieszkania, które wynajmuje, czy nie będzie miał nic przeciwko. Zgodził się. Zaczęła odkładać pieniądze na wyprawkę. Przebrnęła przez kilka stron ankiety, która w sumie zawierała kilkadziesiąt pytań. Nie zdziwiło jej nawet to o "ziewanie" ("Co oznacza, jak pies ziewa?"). Następny krok – rozmowa telefoniczna z koordynatorem adopcji. W końcu spacer ze zwierzakiem. – Znam kilka przykładów adopcji i schronisko nigdy nie robiło problemów. Myślę, że najważniejsze jest to, jak potencjalny opiekun postrzega psa. Jeśli jest zainteresowany koniecznie rasowym zwierzakiem, to może być niepokojący sygnał. Rasowe idą w pierwszej kolejności – mówi ze złością Kaśka. Ona stara się o adopcję kundelka.
Jednak po pierwszym spotkaniu z psem jej entuzjazm gaśnie. Zwierzak jest cudowny, ale jeśli chce go adoptować, to musi zrobić to natychmiast. Choć wcześniej podkreślała, że może go zabrać dopiero w kwietniu. W schronisku proponują, by na czas swojego wyjazdu oddała psa znajomym, których podała w ankiecie. Zaznaczają też wyraźnie, że są inni chętni. I przypominają, że musi pokryć koszty kilkuset złotych, m.in. za sterylizację suni.
Jesteście złym domem
Ania i jej partner chcieli adoptować młodego labradora. Zgłosili się do jednej z krakowskich fundacji: najpierw napisali maila, później wypełnili formularz. Kilkadziesiąt pytań. Zależało im na szybkiej adopcji, wzięli nawet urlop w pracy. Do wyboru czworonoga podeszli odpowiedzialnie. Pod uwagę wzięli różne czynniki, także ten, że mieszkają na czwartym piętrze w bloku bez windy, a labradory mogą mieć problemy ze stawami. Szczególnie upodobali sobie dwa psy. Ale kontakt z fundacją znów się urwał. – Nikt się do nas nie odzywał, napisałam kilka maili. W końcu zgłosiła się do nas pani i zapowiedziała, że nas odwiedzi – opowiada Ania. Trzy razy nie udało jej się dotrzeć. W końcu przyszedł mężczyzna. Rozejrzał się po mieszkaniu, zadał kilka pytań. – Z najdziwniejszych: co będzie jeśli się rozstaniemy – mówi rozbawiona. Pracownik fundacji po wizycie w ich domu był zachwycony, ale kontakt znów się urwał.
Ni stąd, ni zowąd dostali maila – że zostali odrzuceni. – Psy się do nas się nie nadają – stwierdzili. A to dlatego, że jeden z nich ma lęk separacyjny. Chociaż para już na początku zaznaczyła, że mieszkają z mamą i pies nigdy nie będzie w domu sam. Przeszkodą do adopcji drugiego zwierzaka okazał się fakt, że mieszkają w bloku, a nie w domu.
Mogłabym ugotować tego psa
Niedługo później los się do nich uśmiechnął. Trafili do jednego z krakowskich schronisk. I tu znów zaskoczenie: psa dostaną niemalże natychmiast. Choć żaden wolontariusz nie był im w stanie powiedzieć zupełnie nic o zwierzaku, który przebywał w schronisku od trzech miesięcy. Chcieli, by pies ich poznał, dlatego odwiedzili go kilka razy. – Chociaż w ogóle tego od nas nie wymagali. Można było przyjść i od razu wziąć czworonoga – dodaje Ania. Dowód osobisty, dokumenty, pytanie o wsparcie finansowe schroniska, wizyta w ambulatorium, odebranie książeczki psa, zalecenia i koniec. I zwierzak jest już ich. – Sunię mamy od pół roku i nikt nas nawet nie skontrolował, nie zadzwonił, nie zapytał. Moglibyśmy ją uwiązać na łańcuchu, przerobić na smalec i nikt by nas nie skontrolował – mówi.
Psa od ręki adoptowała także Dominika. Procedura była prosta i szybka: kontakt mailowy, ankieta, rozmowa telefoniczna. – Na końcu pani z fundacji przyjechała z Bobkiem (imię psa – red.), obejrzała mieszkanie, poznała nas z psem i już go u nas zostawiła. Podpisaliśmy też umowę adopcyjną – opowiada Dominika. – Uderzyło mnie, że właściwie nikt o nic mnie nie zapytał. Mogłabym być kucharzem i gotować psy – podkreśla.
Natalia poszła trochę na skróty. Kolega skierował ją do znajomej wolontariuszki. – Sporo rozmawiałyśmy – w taki sposób przeszłam etap formularza. Wysłałam jej linki do pisaków, które mi się spodobały. Odesłała dwa, które będą pasowały do mnie i mojego stylu życia – dodaje. Potem spotkała się z psem na spacerze w schronisku. – A że była już zima, to powiedziano mi, że jeśli przypadniemy sobie do gustu, to mogę go wziąć od razu – podkreśla. Wróciła po niego tydzień później.
Chcesz kota? Zabuduj balkon
Dużo trudniej procesy adopcyjne wyglądały w przypadku kota. – Moi znajomi chcieli wziąć kota z fundacji. Wcześniej już mieli zwierzaka, więc ich mieszkanie było dostosowane. Żadna z fundacji nie chciała oddać im kota, jeśli nie zabudują balkonu – opowiada Ania. Dominika też chciała adoptować kota. Podczas pierwszej rozmowy z pracownikiem fundacji poczuła się, jak wyjątkowo upierdliwy petent. Dowiedziała się, że zanim zostanie wydana zgoda na adopcję, należy: kilka razy odwiedzić zwierzę w domu tymczasowym, potem spotkać się z nim w ich domu i przemeblować mieszkanie, zabudować balkon. Na tym nie koniec: potem kolejna wizyta i sprawdzenie, czy dostosowali się do wytycznych. – No i oczywiście regularnie wizyty kontrolne. Nawet nie zaczęliśmy tego procesu. Żadna skrajność nie jest dobra. A znalezienie złotego środka jest trudne – dodaje Dominika.
Zwierzę może być chore – przygotuj się
– W schronisku jest tyle zwierząt, że nie sposób kompleksowo przebadać wszystkie – słyszę od jednej wolontariuszki. O tym na własnej skórze przekonał się Tomek, który adoptował kota. Najpierw pracownik fundacji odwiedził ich w domu, obejrzał mieszkanie, także zajrzał na balkon. Zgodzili się na adopcję. – Ale niestety, okazało się, że kot jest chory – zagrzybiały – mówi Tomek. Zwierzę zaczęło drapać się do krwi. – Wszyscy, z małym dzieckiem włącznie, zaraziliśmy się od niego grzybicą. W międzyczasie okazało się także, że nie załatwia się do kuwety – opowiada Tomek. – Od nas wiele wymagano, ale fundacja nie grała fair – podkreśla. Z niemalże identyczną sytuacją do czynienia miała także inna para. Kot, którego adoptowali spędził u nich zaledwie kilka miesięcy. Na jego leczenie wydali kilka tysięcy. – Niestety skończyło się eutanazją – słyszę.
Udowodnij, że jesteś dobrym człowiekiem
– Proces adopcyjny jest wydłużany po to, by decyzja o adopcji była naprawdę przemyślana. Dlatego też zapraszamy na dwa, trzy spacery przed adopcją. Piesek zapamiętuje potencjalnych właścicieli i jest to niemal gwarancja sukcesu. Dzięki takim zabiegom nieudanych adopcji jest niewiele – mówi Irena Kowalczyk ze schroniska w Korabiewicach.
Bo wolontariusze narzekają, że często przychodzą do nich osoby, które nie mają zielonego pojęcia o zwierzętach, najchętniej wybierają te rasowe. Takich Irka najpierw odsyła na stronę internetową. To ma im uświadomić, na czym polega adopcja.
Zdarza się, że niektórzy pracownicy schronisk już od razu są stanie wyczuć człowieka i wiedzą, kto nie musi przechodzić pełnego procesu adopcyjnego. Jeśli jednak ktoś nie budzi ich zaufania, to są bardzo skrupulatni. Nie obędzie się bez ankiety. Jeśli nie ma w niej czegoś rażącego, to kontaktują się z zainteresowanymi adopcją. – Jak wszystko jest okej, to zapraszamy człowieka do schroniska, żeby spotkał się ze zwierzakiem. Ale także po to, by ocenić czy między nim jest chemia – mówi Irena.
– Po prostu osoba, która stara się o adopcję musi udowodnić, że jest dobrym człowiekiem. Tak samo ludzie, którzy starają się o dzieci muszą udowodnić, że nadają się na rodziców – stwierdza stanowczo Irena.
To był młody pies, bardzo żywiołowy. W końcu został oddany starszym ludziom, którzy mają dom z ogrodem. Zastanawialiśmy się, jak ci państwo poradzą sobie z tak energicznym zwierzakiem. Uważam, że lepiej jest psu w mieszkaniu, a to ze względu na to, że trzeba przynajmniej trzy razy dziennie z nim wyjść. Oczywiście, rozumiem, że należy sprawdzać do kogo trafi zwierzę. Ale przede wszystkim pracownikom schronisk i fundacji powinno zależeć na tym, by te zwierzęta były adoptowane, by znalazły dom. Nie sądziłam, że ktoś może powiedzieć, że jesteśmy złym domem.
Irena Kowalczyk
wolontariusz ze schroniska w Korabiewicach
Często ludzie, którzy zgłaszają się do adopcji zwierzaka nie zrobili poczynili wcześniej żadnych kroków. Rolą organizacji pro zwierzęcych jest edukacja. Linki, opisane stadium przypadku, ankieta adopcyjna z szeregiem pytań - to wszystko ma pokazać człowiekowi, czy aby na pewno chce adoptować zwierze. Nam nie zależy na wypychaniu celowo czworonogów, ale na dopasowywaniu człowieka do psa i odwrotnie.
Irena Kowalczyk
wolontariuszka ze schroniska w Korabowicach
Częścią procedury adopcyjnej jest wizyta w domu. Np. sprawdzamy czy człowiek mieszka tam, gdzie podaje. Jeśli ktoś mieszka w domu z ogrodem, to sprawdzamy, czy jest zabezpieczony. Mówimy przyszłemu opiekunowi, że musi wprowadzić zmiany dla bezpieczeństwa psa. Później sprawdzamy, czy to zrobił. Jeśli tak, to koordynator adopcji wprowadza zwierzę. I po jakimś czasie jest wizyta kontrolna, sprawdzamy czy pies jest w dobrym stanie.