
W Polsce narasta dzicza histeria. Nie tylko na łamach tabloidów, gdzie m.in. "Super Express" donosił ostatnio, że niemieckie dziki atakują polskie dzieci. Chodziło o samicę z małymi, która weszła na teren placu zabaw w Świnoujściu. W maju doszło do tragicznego wypadku w Kurozwękach w Świętokrzyskiem, gdzie duży dzik śmiertelnie zranił 85-letnią kobietę.
Głównym powodem migracji zwierząt do miast, jest łatwość w zdobywaniu pokarmu. Ponadto ludzie chętnie dokarmiają zwierzęta. W ten sposób dziki łamią barierę strachu i wracają po więcej. Kiedy tego nie dostają, stają się natrętne i agresywne. Zwierzę, które wystraszyło plażowiczów przyszło się najeść ponieważ tak było nauczone. Niestety zwierzęta, które nauczyły się zdobywać w ten sposób pożywienie trudno jest oduczyć takiego nawyku, dlatego dokarmianie zwierząt pociąga za sobą ogromne konsekwencje, nad którymi zazwyczaj się nie zastanawiamy.
Tymczasem referat dwójki naukowców rzuca nieco światła na ostatnie afery z dzikami. Jakub Pałubicki z Wyższej Szkoły Zarządzania Środowiskiem w Tucholi oraz Jan Grajewski z Instytutu Biologii Eksperymentalnej z Bydgoszczy przekonują, że biologia tego gatunku w ciągu kilkunastu lat całkowicie się zmieniła. Dziki przestały być zwierzyną typowo leśną. Pierwotnie zasiedlały lasy mieszane, a buchtując ściółkę poszukiwały owadów, żołędzi czy padliny. Teraz obfitość pokarmu pod siedzibami ludzkimi oraz na polach sprawiła, że są już watahy, które większość czasu spędzają poza lasem, wśród łanów zbóż i kukurydzy.