Średnio raz w miesiącu szuka domu dla jakiegoś porzuconego psa czy zaniedbanego kota. Uruchamia wszystkich znajomych, a nawet grono profesorskie, by znaleźć dobrego człowieka dla zwierzaka w potrzebie. I udaje jej się to, choć nie jest łatwo. Oto profesor Magdalena Środa, jakiej nie znacie.
Anna Dryjańska: Trochę się boję o to zapytać. Ile zwierząt masz teraz pod opieką?
Prof. Magdalena Środa: Łącznie? Dziewięć. Trzy koty i sześć psów (w tym jeden sąsiada).
A ile jest twoich?
To złożona sprawa. Zula jest naszym psem, to znaczy bardziej mojego męża, niż moim. Zula podróżuje między Warszawą, a wsią. A na wsi są trzy psy. Dwa znalezione, których nie udało mi się oddać (i już tego na pewno nie zrobię) i jeden przyjaciółki, która wyjechała do Szkocji i nie wiadomo czy wróci. No i koty: dzikie, trochę oswojone, które wolno żyją, a u mnie znajdują legowiska i dobre jedzenie.
Ile zwierząt i jakich gatunków uratowałaś przed bezdomnością lub śmiercią?
Myślę, że około trzydziestu, może więcej, choć nie prowadzę ewidencji. Przede wszystkim psy i koty, ale zajmowałam się również jeżami, ptakami. Dwa dni temu pomagałam przyjaciółce w przeprowadzeniu akcji ratowania piskląt wilgi... opłaciło się, przeżyły i teraz są w ptasim azylu.
Jak to się dzieje, że trafiasz na te zwierzęta?
Może to te zwierzaki trafiają na mnie? (śmiech) Po prostu nie przechodzę obok nich obojętnie. Znajduję je, na przykład przed bramą mojego domu, w okolicznych wsiach, w lesie, u sąsiadów... Wszędzie są opuszczone, potwornie zaniedbane zwierzaki. Czasem myślę, że ludzie mi je podrzucają...
To znaczy?
Trudno uwierzyć w to, że akurat w mojej trawie "zalęgły się" małe kociaki, albo że urodziły się w kartonie znalezionym pod bramą. Kiedyś ktoś na wsi oświadczył, że albo "Środa weźmie szczeniaki", albo on je zabije. To była moja pierwsza tymczasowo adoptowana szóstka. Początek wakacji, ale już w połowie byłam w panice, co się z nimi stanie po wakacjach. Jednak wszystkim znalazłam dobre domy.
Trzy lata temu miałam pod opieką maleńkie kotki (rzekomo znalezione przez znajomego w trawie) karmiłam je pipetą, ale wychowała je moja sunia Bunia. Spała z nimi, "karmiła", przytulała, a gdy dorosły, spokojnie pogodziła się z faktem, że każdy pojechał do swojego domu (do znajomych do Krakowa, Katowic i Wrocławia). To dziś piękne zdrowe koty.
W jaki jeszcze sposób trafiają do ciebie zwierzęta?
Jeszcze nigdy nie widziałam, gdy wyrzuca zwierzaka z samochodu, ale myślę, że właśnie tym sposobem trafiają na moją ulicę. W zeszłym roku to był potwornie zmaltretowany, łysy kot, pogryziony, chory, prawie martwy. Szybka akcja, weterynarz, potem leczenie i dokarmianie, a dziś to piękne rude zwierzę śpi w łóżku jednej pani bizneswomen. Jest królem! Innym razem to były dwa psy na drodze, ewidentnie porzucone. piękne, ale chude i przerażone.
Nie irytuje cię to ciągłe życie w gotowości?
Irytują mnie ludzie, którzy tak robią, to barbarzyństwo. W ogóle stosunek do zwierząt jest u nas barbarzyński, we wschodniej Polsce "niepotrzebne" psy się wiesza, koty się topi. Trzymanie na krótkim łańcuchu jest czymś normalnym, na betonie również. Gospodarze są też przekonani, że zwierzę w ogóle nie potrzebuje wody, nie potrzebuje troski ani wolności.
A co ze sterylizacją zwierząt?
Często jest traktowana jak miastowe wymysły. Nikt nie ma czasu zająć się psem, nie wyda grosza na sterylizację, gmina mu w tym nie pomoże, bo gmina woli finansować hycli i schroniska, niż sterylizację zwierząt. Gdyby sterylizacja zwierząt była powszechna, to schroniska byłyby puste, a zawód hycla by zniknął. Ale za obecną patologią stoi wielkie lobby.
Zwierzęta się wyłapuje w jednej gminie, zarabia, wypuszcza w innej, znowu na tym zarabbia... to znany proceder. Gdyby każda gmina zainwestowała pieniądze w sterylizację zwierząt, to za kilka lat mogłaby zlikwidować wydatki na hycli i schroniska, a zwierzaki byłyby poszukiwane i cenne (jak np. w Niemczech) a nie traktowane jak nieczujące, bezużyteczne przedmioty.
Twoja rodzina nie narzeka na to, że tak się angażujesz w pomoc zwierzętom?
Nie wyobrażam sobie, żebym mogła mieć rodzinę, która nie kocha zwierząt tak jak ja. Córka ma dwa koty, a mój mąż znosi te moje zwierzęta, tak jak ja znoszę jego nadzwyczajną troskę o bezdomnych czy uchodźców. W naszym maleńkim warszawskim mieszkaniu nie raz mieszkali ludzie, których mąż "znalazł" na ulicy czy na dworcu.
Opowiedz.
Kiedyś to było małżeństwo Czeczenów z dwójką małych dzieci, które nie miało się gdzie podziać. Mieszkali u nas przez jakiś czas. Kiedy indziej był to "jurodiwyj" trochę szalony, niezwykle pobożny młodzieniec, który nocą próbował dostać się do jednego z licznych kościołów na Starówce, ale wszystkie były zamknięte. Pragnął zostać zakonnikiem, ale nie miał gdzie spać i był głodny. Mąż przyprowadził go do domu i całą noc dzwoniliśmy po klasztorach, by go do któregoś przetransportować, w końcu nad ranem pomógł nam znajomy ksiądz, a właściwie hierarcha.
Obawiam się, że wiele osób nie będzie chciało w to uwierzyć. Wróćmy jednak do zwierząt. W jakim stanie są czworonogi, które do ciebie trafiają?
Wygłodzone. Zaniedbane. Zdziczałe. Sporo podrośniętych szczeniaków, bo ludzie cieszą się gdy są małe, ale potem to sam kłopot, więc je porzucają, przestają dbać. W zeszłym roku znalazłam piątkę kompletnie dzikich szczeniaków. Psi eksperci radzili mi je zostawić, ale ja nie mogłam, bo były chore, zapchlone, z gigantyczną liczbą kleszczy. Wyleczone, zaszczepione poszły do dobrych domów, choć tylko jeden został takim w pełni "miastowym" psem, reszta została na wsi, są zbyt lękliwe, nie dadzą już się w pełni oswoić. Pozostałą trójkę oddałam dobrym ludziom na wybiegi, do ogrodów (nie na łańcuch). Jeden mi został. Lola.
Została z tobą?
A co było robić?! Lola jest piękna, ale boi się ludzi, samochodów, ruchu, próbowałam ją oswoić z Warszawą, ale nie dało się. Została na wsi z innymi psami. Miałam też kilka takich zwierząt, że byłam pewna, że nie przeżyją, ale po miesiącu troski, a przede wszystkim dobrego żywienia, przechodziły spektakularną metamorfozę.
Czujesz satysfakcję?
Tak, ale to nie dlatego to robię.
A dlaczego?
Bo tak trzeba. Bo to etyczny wybór. Sprawiamy zwierzętom wiele cierpień, pożeramy je, wysługujemy się nimi, nasza ludzka cywilizacja zbudowana jest na ich kościach. Jesteśmy im coś winni.
Pamiętasz, w jakich okolicznościach najszybciej znalazłaś czworonogowi nowy, stały dom?
Oczywiście. Miałam dwa "świeżo podrzucone" psy. Jeden kudłaty, bardzo piękny, drugi husky, nieco groźny. Kudłatego obiecał wziąć po wakacjach pewien profesor spod Łodzi (i wziął), ale martwiłam się o drugiego psa, bo był dominujący, gryzł się z moimi psami. Wtedy zadzwonił profesor Czapiński, który jest moim sąsiadem (jedyne 50 km ode mnie) i zaprosił na zupę pokrzywową. Powiedziałam mu, że niestety nie mogę przyjechać, bo oprócz swoich psów mam pod opieką przybłędę, który nie dogaduje się z resztą stada.
Na to Janusz, żebym go zapakowała do samochodu i przyjechała z nim. Pies do samochodu wlazł bez problemów. Lubił jazdę, a u Czapińskiego wpadł w grono małych dzieci (wnucząt) położył się na plecach i radośnie czekał na pieszczoty. Dzieci od razu zaczęły go głaskać. Razem wyglądali tak, jakby znali się od dawna. Pies musiał dużo przebywać z małymi dziećmi. No i został z nimi i z Januszem. Gdy przyjechali za kilka tygodni, nie poznałam mojego husky'ego: był piękny, wyczesany, wypasiony, zakochany w nowym właścicielu. Tak, to była najszybsza adopcja wszech czasów (śmiech).
Jak jest w Polsce z etyką wobec zwierząt?
Jest troszkę lepiej niż kiedyś. NIK kontroluje schroniska, jest coraz więcej organizacji prozwierzęcych, coraz więcej też się mówi o prawach zwierząt. Niestety, na bezdomności zwierząt w Polsce ciągle robi się wielki biznes, zamiast ją wyeliminować przez sterylizację.
Ciągle też istnieją pseudohodowle psów, na których właściciele zarabiają krocie, męcząc zwierzęta (bo eksploatuje się suczki, szczeniaki trzyma się w fatalnych warunkach). Nieetyczne jest poza tym kupowanie psa z pseudohodowli czy w ogóle z hodowli, kiedy schroniska są przepełnione.
Najgorzej jest jednak z mentalnością ludzi, którzy traktują zwierzęta jak zabawki lub jak rzeczy. Na wsiach trudno reagować, gdy widzi się męczonego psa, bo panuje zasada "wolnoć Tomku w swoim domku", a zwierzę jest traktowane jak własność, a nie istota obdarzona prawami.
Próbowałam kiedyś namówić różnych księży, którzy przecież mają wielki autorytet na wsiach, by choć raz na kilka miesięcy poprosili z ambony swoich parafian, by – śladem świętego Franciszka – pamiętali o swoich braciach młodszych i nalali miskę wody, wydłużyli łańcuch, nie karmili tylko kurzą śrutą czy spleśniałym chlebem. Ale większość księży powiedziała, że to głupstwo. Nie będą się takim głupstwem zajmowali. przecież to człowiek jest panem, a zwierzę – nikim; nie ma duszy, nie będzie zbawione... A mnie się wydaje, że każdy zwierzak ma duszę, choć znam wielu ludzi, którzy z pewnością są jej pozbawieni.