Do schroniska „Na Paluchu” jechałam z głową pełną pytań. Zastanawiałam się, dlaczego akurat ten ośrodek jest tak dobrze wypromowany, czym się wyróżnia? Kiedy wysiadłam z autobusu, usłyszałam setki szczekających psów. Do recepcji wchodziłam przygnębiona. Po chwili okazało się, że atmosfera w schronisku jest przyjazna - widać, że ludzie, którzy tam pracują – choć zabrzmi to banalnie – kochają to, co robią.
W ciągu kilku ostatnich lat liczba zwierząt przebywających „Na Paluchu” spadła z 2300 do 930. Dyrektor Henryk Strzelczyk dba o odpowiednią promocję i partnerów. Stawia na pomoc chorym i starym zwierzętom. Dzięki temu coraz mniej ludzi przyjeżdża po szczenięta. Kiedy słyszy, że ktoś chce adoptować psa na świąteczny prezent, kończy rozmowę.
To są bardzo wdzięczne zwierzęta, prawda?
Żeby to zrozumieć, trzeba nagle stracić dom, i przekonać się, jak należy dbać o następny. Zwierzęta tę rolę bardzo mocno przeanalizowały i nie da się porównać tej wdzięczności oddawanej domownikom, do wdzięczności zwierzęcia, które nigdy nie było bezdomne. Ta różnica jest namacalna i jeśli ktokolwiek w swoim życiu miał takiego szczeniaczka, którego sobie kupił, który nie był bezdomnym i weźmie psa ze schroniska, to jest w stanie sam ocenić różnicę w zachowaniu.
Liczba psów w schroniskach pokazuje, że ludzi bez serca jest bardzo dużo. Da się uniknąć takiej sytuacji, w której pies trafia do złych ludzi?
Tak, ale mamy coraz więcej przypadków, kiedy dzwonią do nas ludzie, którzy wiedzieli na na naszej stronie zwierzę i mówią - proszę państwa, ten piesek, który u państwa jest zapisany pod tym numerem, to jest pies moich sąsiadów spod takiego adresu. Ja im powiem, ale nie wiem, czy się do państwa zgłoszą. To nam pomaga dotrzeć do właściciela. Są również sytuacje, kiedy trafia do nas piesek, badamy całą sprawę i okazuje się, że rodzina ma problemy sama ze sobą i wtedy proponujemy im, żeby zrezygnowali z tego pieska na rzecz naszego schroniska. My mu już znajdziemy dom.
Bo wystarczy, że w takim domu jest alkoholik. Mąż nie szanuje własnej żony, własnych dzieci i wtedy nikt nas nie przekona, że szanuje akurat tylko pieska. Od tego roku mamy taką zasadę - nie wydajemy zwierząt do warunków gorszych niż mają w schronisku.
Media promują adopcję zwierząt. Korporacje chwalą się tym, że wspierają schroniska, TVP wyprodukowało program "Przygarnij mnie", w którym celebryci opiekowali się bezdomnymi psami. Co jeszcze można zrobić, żeby ludzie chętniej adoptowali, a nie kupowali swoich pupili?
Promocja adopcji jest wielką, zespołową pracą. Nasze zwierzęta mają wolontariuszy, których zadaniem jest przygotowanie zwierząt do przyszłego domu. To kwestia socjalizacji, otwarcia się zwierzęcia na kontakty z ludźmi. Jednym psem zajmuje się kilku wolontariuszy. Po tej ciężkiej pracy nasi podopieczni nie traktują człowieka jak wroga, ale jak przyjaciela. Nasze pieski wychodzą na spacery poza schronisko, najlepiej widać to na różnych akcjach, które prowadzimy na terenie Warszawy. Tegoroczna pod hasłem „Adoptuj Warszawiaka” pokazała, że zainteresowanie sprawą zwierząt, potrzebą pomocy, a przede wszystkim adopcją jest wśród mieszkańców stolicy bardzo duża, bo wiele osób nas odwiedza i towarzyszy w takich wydarzeniach.
Jak długo trwa proces adopcyjny?
Kiedy taki piesek został już przygotowany, czyli nie traktuje ludzi jak wrogów, rozpoczynają się procesy adopcyjne. Najlepiej, żeby do naszego schroniska trafiały całe rodziny. To ma być decyzja podejmowana wspólnie, bo przecież to zwierzątko będzie domownikiem. Żeby nie było wątpliwości - chcemy ten proces adopcyjny wydłużać, aby pozwolić osobom podjąć naprawdę odpowiedzialną decyzję. Dlatego też zapraszamy na dwa, trzy spacery przed adopcyjne. Piesek zapamiętuje potencjalnych właścicieli i jest to niemal gwarancja sukcesu. Dzięki takim zabiegom nieudanych adopcji jest tylko poniżej jednego procenta.
Ale jednak są? Dlaczego ludzie oddają zwierzęta z powrotem?
Trudno mówić o działaniu celowym, ponieważ są to rzeczy, z którymi adoptujący się nie spotkali. Bo na przykład po kilkudniowym pobycie pieska w nowym miejscu okazało się, że ktoś z domowników jest na przykład uczulony na sierść, czego nie dało się zauważyć ani podczas spaceru, ani wcześniej w życiu. Są również przypadki, kiedy to pies nie akceptuje domu i niszczy w nim totalnie wszystko, bo był przystosowany do życia na posesji. Przecież ludzie też mają klaustrofobię i niektóre osoby nie wsiądą do windy za skarby świata, nawet jeśli mają zejść po schodach z siódmego piętra. To jest dla nich coś przerażającego.
Wtedy trzeba starać się, żeby pies się przyzwyczaił?
Tak, trzeba dać mu czas na odbudowę zaufania, pozostawić samemu sobie. Wspólnie z wolontariuszami zapewniamy opiekę nad takim zwierzęciem. Każda osoba adoptująca otrzymuje wizytówkę, na której jest numer telefonu do wolontariusza, który się tym pieskiem opiekował. Jeśli w nowym domu występują jakieś problemy, to powtarzamy adoptującym: nie czekajcie, dzwońcie, przyjdzie do państwa nasz wolontariusz i pomoże państwu w rozwiązaniu problemu. Zna tego pieska lepiej niż państwo, zna jego przyzwyczajenia.
Zdarza się również tak, że wolontariusze pomagają, kiedy domownicy muszą gdzieś na dwa dni wyjechać i nie mają możliwości, żeby zabrać takiego pieska powiedzmy na jakąś smutną uroczystość rodzinną. Te wszystkie elementy sprawiają, że adopcje zwierząt z naszego schroniska stają się bardzo atrakcyjne.
Wróćmy do promocji schroniska. Co pan myśli o celebrytach, którzy w mediach chwalą się tym, że przygarnęli bezdomne zwierzę?
Cieszymy się, kiedy osoby znane w naszym kraju adoptują od nas zwierzęta, albowiem traktujemy ich jak ambasadorów dobrej adopcji. Staramy się to upubliczniać. To znak, że osoby znane niekoniecznie muszą mieć rasowego psa, bo zwierzęta z „Palucha” traktujemy jako osobną rasę. I to są najfajniejsze psy, jakie można spotkać na naszej drodze.
Jesteście ośrodkiem, który jest chyba najpopularniejszy w Polsce, macie największy zasięg medialny i najwięcej partnerów. Kiedyś rozmawiałam z Panią Dyrektor ze schroniska w Józefowie, i powiedziała, że rzadko kiedy ktoś im pomaga, raz na jakiś czas studenci przyniosą karmę. Nie mówiąc już o tym, że w mniejszych ośrodkach psy nie znajdują domu zbyt często.
Żeby ludzie adoptowali zwierzęta i pomagali tym, które nie znalazły domu, trzeba uzyskać zaufanie społeczeństwa do działań, które się wykonuje. Naszemu schronisku to się udało. Wolontariat to pewnego rodzaju kontrola społeczna. Jeśli ja będę opowiadał w mediach o różnych rzeczach, to w pewnym momencie społeczeństwo powie: mówi tak, bo za to mu płacą. Ale jeśli te same rzeczy będą opowiadali moi wolontariusze, to ludzie będą wiedzieli, że robią to z serca.
Poza tym, jesteśmy otwarci. Do nas można wejść, w zasadzie wszędzie za wyjątkiem miejsc, gdzie wizyta osoby obcej byłaby niebezpieczna dla samego zwierzątka. Jak na przykład w szpitalu, gdzie są zwierzaki po zabiegach chirurgicznych. I poprzez uzyskanie tego zaufania, poprzez szeroką promocję w mediach, na Facebooku, w radiu, w telewizji, na łamach prasy, ludzie przychodzą już z wybranym pieskiem, który jest w tych mediach promowany. Mają podany kontakt do wolontariusza, umawiają się na wizyty, rozmawiają o wszystkich aspektach za i przeciw. Mogą dzięki temu łatwiej podjąć decyzję. I to jest bardzo ważne.
Czy przekłada się to na liczbę adoptowanych zwierząt?
W naszym schronisku jesteśmy na etapie tak zwanej tendencji spadkowej stanu zwierząt. W 2010 roku było u nas 2300 piesków. Na dzień dzisiejszy mamy tylko 930. Ten stan zmniejszył się z dwóch powodów. Coraz więcej pupili jest zachipowanych i te znalezione na terenie miasta są od razu odwożone pod adres zamieszkania przez straż miejską. Z drugiej strony poprzez tę szeroko zakrojoną promocję na różnych nośnikach, zainteresowanie zwierzętami ze schroniska jest większe.
Współczynnik adopcji w stosunku do napływu na dzień dzisiejszy wynosi u nas 109 procent. Czyli więcej wydajemy niż do nas trafia. I ta tendencja utrzymuje się wyjątkowo w 2015 roku, bo rozpoczęliśmy go stanem ponad 1350, a mamy 930. I liczę na to, że do końca roku ta liczba zmniejszy się przynajmniej do 900. Tygodniowo robimy średnio około 30-35 adopcji zwierząt z naszego schroniska. To będzie komfortem dla naszych zwierząt. Nie będą musiały siedzieć po kilka w jednym boksie, ale każdy będzie mógł być w swoim, albo dwa w jednym, bo przecież pieski są zwierzętami towarzyskimi, stadnymi. Izolowanie ich zupełne od osobników tego samego gatunku jest dla nich bardzo niekorzystne.
Nie spodziewałam się takiej liczby, to bardzo dużo. A czy przewidujecie, że kiedy dojdziecie do momentu tego komfortu, pomoc innym schroniskom, które nie radzą sobie z liczbą zwierząt, albo z promocją?
My możemy służyć pomocą, ale te schroniska muszą tego chcieć. Zgłaszają się do nas ośrodki, które mają na przykład złą współpracę na linii schronisko-wolontariusze. Ostatnio dotarło do nas schronisko z Białegostoku, które ma tylko ośmiu wolontariuszy i to było dla mnie aż nie do uwierzenia, nie do przyjęcia. Jakże ośmiu wolontariuszy może mieć wpływ na poprawę losu tych zwierząt? Ja mam 180 wolontariuszy.
To zespół, którego bym nie zamienił na żaden inny. Poprzez te wszystkie działania moi pomocnicy zajęli trzecie miejsce w konkursie „Barwy Wolontariatu”. Jesteśmy w tej chwili jednym z kandydatów do konkursu ogólnopolskiego i mam nadzieję, że nasza działalność również zostanie zauważona. Wolontariat to nie jest coś obcego, to jest część zespołu i tak należy to traktować. Dopóki te schroniska nie otworzą się na pomoc wolontariuszy i sami nie będą widzieli potrzeby, aby skorzystać z doświadczenia i pomocy naszego schroniska, to trudno będzie im osiągnąć to, co udało się osiągnąć w „Na Paluchu”.
Co trzeba zrobić, żeby zostać wolontariuszem? Trzeba mieć jakieś specjalne wykształcenie, czy wystarczą dobre chęci?
Po pierwsze niezbędna jest potrzeba z serca, a po drugie to jest dysponowanie czasem, bo przecież te zwierzęta przyzwyczajają się do nas. Jeśli zamierzamy odwiedzać je raz w miesiącu, to bez sensu jest łamać im serce i próbować się z nimi zaprzyjaźnić. To nie o to chodzi. Dla mnie przynajmniej cztery wizyty miesięcznie to jest minimum. A poza tym trzeba być wytrwałym. Żeby sprawdzić, czy kandydaci się nadają, uruchomiliśmy ścieżkę. Na początek spacery - poprzez adres mailowy można zgłosić chęć pomocy. Po dwóch miesiącach można złożyć wniosek o przyjęcie do wolontariatu, ale grupa wolontariuszy, z którą się współpracowało, może udzielić rekomendacji.
Nie ma tak, że jeśli ktoś rozstał się ze swoim ukochanym i szuka zajęcia zastępczego na okres samotności, a kiedy znajdzie nowego partnera przestaje być wolontariuszem. Nas nie interesuje taka praca. Poprzez modyfikację naszych działań i pracę długotrwałą możemy osiągnąć o wiele więcej niż w takich krótkich skokach emocji. Pozostaje wtedy złamane serce psa, pozostaje niesmak tej osoby.
Człowiek człowiekowi wytłumaczy, dlaczego jest tak, a nie inaczej, ale nie ma takiej możliwości, aby wytłumaczyć to zwierzęciu. Przecież pieski pojmują to, co im przekazujemy w najczystszej postaci, powinniśmy stosować się do poziomu dziecka 4-5 letniego. Jeśli będziemy go okłamywać, to dziecko zorientuje się. Jeżeli będziemy oszukiwać zwierzę, lub sprawiać mu przykrość, to się od nas odwróci. Może nie potrafi powiedzieć - odsuń się ode mnie, przestań się mną zajmować, ale tak jest. I my to obserwujemy.
Czy współpracujecie z jakimiś klinikami weterynaryjnymi? Czy oprócz takich akcji, jak ta przygotowywana na Mikołajki, zgłaszają się do was osoby prywatne? Spotykacie się z bezinteresowną pomocą?
Tak, to trwa cały rok. Akcje są tylko okolicznościowe, ukierunkowują na konkretny cel. Pomoc otrzymujemy przez cały rok, nie tylko na święta. Możemy liczyć na młodzież szkolną i na studentów przed wakacjami, którzy w ten sposób chcą rozpocząć wakacje i podzielić się upominkami. Dostajemy stałą pomoc od osób, które cyklicznie wpłacają pieniądze na konto naszego schroniska. Współpracujemy ze Szkołą Główną Gospodarstwa Wiejskiego i w Klinice Małych zwierząt mamy 50 proc. rabat na wszystkie zabiegi, a Klinika ma możliwość korzystać ze wszystkich naszych specjalistów za wyjątkiem okulisty. To jest dla nas wielka pomoc.
Współpracujemy również z Centrum Kształcenia Ustawicznego na Kijowskiej, gdzie kształcą w kierunku technik weterynarii. W ramach umowy zawartej z tą palcówką mamy wyłączność na darmowe praktyki. Półtora miesiąca temu firma „AAA Auto” z Piaseczna użyczyła schronisku samochód Volkswagen Caddy, na tak czystej zasadzie, że jedynym naszym obowiązkiem jest go tankować i nim jeździć. Nasze potrzeby transportowe są bardzo duże. Musimy dotrzeć do placówek oświatowych, na kontrole po adopcyjne, żeby sprawdzić, czy nasi podopieczni trafili na dobre warunki. Mamy również oferty od producentów karmy, którzy wszystkie zwierzęta adoptowane z naszego schroniska wyposażają w tak zwane wyprawki do nowego domu, które otrzymują wszyscy. Więc to nie jest tak, że dla nas adopcja jest pozbyciem się problemu.
Czym jeszcze objawia się wasza troska o byłych podopiecznych?
Zastrzegamy sobie prawo kontroli po adopcyjnej, w późniejszym okresie zastrzegamy sobie prawo do dopytywania się, jakie są dalsze losy tego pieska. Poza tym każde zwierzę wychodzące z tego schroniska zaopatrywane jest w obrożę przeciw kleszczową i przeciwpchelną. Chcemy zabezpieczyć go nowym miejscu, aby nie stało się mu nic złego, wkładamy w to cały, wielki wysiłek i dzięki temu te adopcje są sukcesem. To jest wielka sprawa.
A czy zdarzają się ludzie, którzy chcą adoptować tylko takie zwierzęta, które nie miałyby szans na znalezienie domu?
Tak, są takie przypadki, to około 15 proc. w skali miesiąca. Generalnie są to zwierzęta bardzo stare, które prawdopodobnie zostały porzucone przez swoich właścicieli. U schyłku życia, koszty utrzymania takiego pieska związane z leczeniem zaczynają już mieć pewną wartość. Teraz częściej niż 2-3 lata temu trafiają do nas zwierzęta 12-14 letnie i przebywają u nas na wydziale geriatrycznym. Są bardzo mocno promowane i widzimy, że są osoby, które chcą na koniec ich życia zapewnić im normalny dom. I te adopcje są dla nas najbardziej cenne.
To nie problemem znaleźć dom dla psa rasowego, młodego, szczeniaka, bo takie zwierzęta kochają wszyscy. Ale dla takiej babci, która ma 15 lat, dla której wchodzenie po schodach jest problemem, to naprawdę wielkie wyzwanie. Wolontariusze promują takie psy gdzie się to tylko da. Podają swoje namiary telefoniczne, przyjeżdżają osobiście, uczestniczą przy adopcji. Często nawet jest tak, że jadą do tej osoby i sprawdzają dom, czy to miejsce dla tego pieska jest dobre. Znają te zwierzęta, znają ich potrzeby. Bardzo często wolontariusze adoptują takie psy do swojego domu i bardzo się z tego cieszę.
A czy są ludzie, którzy mają już kilka zwierząt adoptowanych u państwa? Którzy tak bardzo chcą pomóc, że zabierają ze sobą do domu na przykład piątego psa z rzędu w krótkim odstępie czasu?
Prowadzimy bazę zwierząt wydanych do adopcji. Jak ktoś przychodzi do nas adoptować pieska, a już wcześniej to zrobił, to najpierw spowiadamy co się dzieje z tamtymi zwierzętami. Gdzie one są, czy żyją, czy wszystko jest w porządku. Jeśli mamy wątpliwości, bo ktoś na przykład ma posesję, która jest nieogrodzona, a piesek wpadł pod samochód i zginął, to takim osobom mówimy wtedy nie. Jak taka osoba przygotuje posesję, ogrodzi ją, to wtedy możemy wrócić do rozmowy. Bardzo często trafiają do nas osoby, które mówią - moi sąsiedzi adoptowali od państwa zwierzę, to jest taki wspaniały pies, i ja też chciałam adoptować właśnie takiego, bo jest naprawdę wspaniałym domownikiem.
Z naszej rozmowy wynika, że historie typu adoptuję psa, małego słodkiego szczeniaka, żeby zrobić komuś prezent na święta, raczej się u państwa nie zdarzają?
Podczas wywiadu bardzo mocno przysłuchujemy się osobom adoptującym. I w momencie kiedy pojawia się tam słowo „prezent”, przestajemy dalej współpracować. Zwierzę nie może nim być, bo prezent może być nietrafiony. Taki pies może być niespodzianką, na którą cała rodzina i domownicy mogą być nieprzygotowani. Robimy wszystko, aby do tego nie dochodziło. Jeśli mamy wątpliwości, mówimy - przepraszamy bardzo, proces adopcyjny musimy zawiesić do momentu kontroli przed adopcyjnej, kiedy sprawdzimy warunki w jakich pies będzie przebywał i wtedy okaże się, czy go wznowimy. W takich sytuacjach najczęściej te osoby się wycofują, przepraszają, mówią, że nie zdawali sobie sprawy, że to niewłaściwa propozycja z ich strony.
Bardzo cieszymy, że od ubiegłego roku trafia do nas coraz mniej szczeniąt. Ustawa, która nie pozwala wprowadzać ich do obrotu handlowego sprawiła, że coraz mniej zwierząt jest rozmnażanych niepotrzebnie. A to właśnie z tego pokolenia trafiały do nas maluchy. Oprócz tego, w tym procesie wydawania szczeniąt do adopcji pomagają nam wolontariusze. Zabierają je do swojego domu i stamtąd poszukują nowych opiekunów. Oczywiście sprawdzają warunki, czy maluch nie trafi w złe miejsce. Dzięki temu nie może przyjść rodzina z dzieckiem, które się uparło, że chce szczeniaczka. U nas nie ma takiej możliwości.
Czy przypomina Pan sobie jakąś wyjątkowo smutną historię zwierzęcia, gdzie wydawało się, że już nie ma dla niego nadziei, a dzięki adopcji jego życie odmieniło się całkowicie?
Pamiętam w 2012 roku, przed świętami, straż miejska przywiozła do nas niewidomą staruszkę. I nikt z nas nie był w stanie uwierzyć, że taki piesek mógł komuś zginąć. Nazwaliśmy ją Bunia, doszliśmy do wniosku, że w ramach sprzątania przedświątecznego potraktowano ją jak śmiecia i wyrzucono. Jak wielkie było nasze szczęście, kiedy na dwa dni przed świętami znalazła się rodzina, która ją adoptowała. I była to dla niej najpiękniejsza Gwiazdka. To mi utkwiło w pamięci, bo to było przeopiękne. Żyła jeszcze prawie siedem miesięcy, po prostu zasnęła u nich w domu. To pokazało, że są ludzie, którzy mają serce.
Dlaczego niektóre psy nie mogą znaleźć domu?
Ze zwierzętami jest tak samo, jak z ludźmi. Mamy całą populację. Jedni do końca życia pozostają singlami i mają problemy z nawiązywaniem przyjaźni i podobnie jest u zwierząt. Ja mam w schronisku pieski, które są tu od 2004 roku. Przez cały ten okres są promowane, to jest 11 lat. Tak to wygląda, jakby ich gwiazdka za słabo świeciła i są niezauważalne. Wystawiamy je w takie miejsce, gdzie do schroniska przychodzi najwięcej osób, a mimo to nie ma zakładanego efektu. I to jest dla nas bardzo przykre. Jest taki Emirek, który jest pieskiem wycofanym, nie daje przełamać w sobie bariery, że człowiek nie jest dla niego wrogiem. Ma wolontariuszy, wyjdzie na spacer, bo musi, ale nie ma typowej przyjaźni tego pieska z człowiekiem.
Jeśli pieski nie są zainteresowane kontaktem, to i człowiek pominie je dokonując wyboru. Pamiętam taki przypadek, kiedy mieliśmy Mastino Napoletano. To był bardzo trudny pies, zresztą to jest rasa zaliczana do groźnych. Przez około trzy tygodnie przyjeżdżała rodzina, która chciała go adoptować. Wychodzili z nim na spacery i kiedy padła decyzja o adopcji, pani nie mogła przyjechać po niego razem z panem. Było jeszcze wcześnie, więc pan wstąpił do domu, nakarmił go i wyszedł po małżonkę, która wracała z pracy. Spotkali się w parku. Okazało się, że piesek potraktował żonę tego pana jak przybłędę, która przyplątała się do niego w parku i w domu nie pozwolił jej na jakiekolwiek działania, na które nie pozwolił pan. I to była nieudana adopcja.
Co można zrobić w takiej sytuacji, jak temu zapobiec?
Proszę zwrócić uwagę, sam proces adopcyjny musi być zrównoważony. Musi brać w nim udział cała rodzina, bo może się okazać, że pieskowi w młodości dokuczały dzieci, i kiedy dorósł akceptował wszystkich domowników, ale nie dzieci. Podczas procesu adopcyjnego, kiedy wychodzimy poza schronisko i pies jest sam z osobami adoptującymi, pokazuje swoje relacje.
Emirek miał pecha, ponieważ trafił do „Palucha”, gdy psów było bardzo dużo, a wolontariuszy mało. Dodatkowo bardzo przeżywał trafienie do schroniska i w początkowym okresie całkowicie zamknął się na współpracę z człowiekiem. Z tego powodu Emirek po prostu przez ponad 10 lat pozostawał w schronisku właściwie niezauważony i nikt nie zajmował się jego socjalizacją, która zaczęła się tak naprawdę dopiero w ubiegłym roku. Postępy są naprawdę duże: Emirek jest wprawdzie faktycznie psem nieufnym (co akurat nie powinno szczególnie dziwić, skoro siedzi zamknięty w schroniskowym boksie od maja 2004 roku), ale jednak nawiązuje więź z ludźmi, którzy się nim zajmują. Od kilku tygodni wolontariuszka wyprowadza go codziennie i Emirek zaufał jej dosyć szybko. Prawdziwym nieszczęściem Emirka jest to, że jest czarny, duży i obecnie stary, ale jest łagodny. Numer schroniskowy Emirka to 1164/04.